31.01.2012

Wtorek, zmiana h1 - czyli zimna woda zdrowia doda albo o wyższości Polskiego Fiata nad Ferrari

Podobnież w bratnim Hostelu Lemon do awarii jakowejś gremialnej podczas pobytu Włochów (tak, bo w Lemonie też byli) doszło. Wieczorem pierdyknął piec gazowy czy cuś i 80% hostelu nie miało ciepłej wody. Wezwana czem prędzej ekipa fachmanów siedziała do 5 rano i naprawiała machinę, co by Italczycy rano nie doznali odmrożeń członków swych szlachetnych. Udało się. Niestety cały ten ambaras kosztował firmę niezgorszą sumkę. I po premiach, drodzy współbracia w cieciostwie... Na osłodę - okolicznościowy, dosadny w swym charakterze wiersz, zainspirowany owym fatalnym wydarzeniem. W sam raz do deklamowania podczas szykującej się imprezy, którą  lemonowo-butikowe ciecie planują za mniej-więcej dwa tygodnie, by uczcić - szczęśliwe mam nadzieję - zakończenie zimowej sesji na uczelniach Magicznego Miasta.


Gwałtu rety, co się dzieje!
Moc Lemona rur truchleje! 
Mieli rzymską łaźnię właśnie
Włosi robić... jak nie trzaśnie
Z hukiem nagle instalacja:
Kapie z rur głodowa racja
Ciepłej wody! Mamma mia!
Głowę ręcznikiem owija
Mokra Włoszka śniadolica,
Z krzykiem wybiega z prysznica:
Skórę pięt peelingiem pieszczę,
Wtem mą kibić wstrząsa dreszczem!
Co to? Jak to? Ostra zima,
Co się Lemona nie ima
Raptem z rur lodowe bicze
Na mą włoską kręci... głowę?
A ręczyła mi swym słowem
Lemonowa Menadżerka,
Że na bank żadna usterka
Nie zepsuje nam pobytu!
A tu pobyt - do odbytu,
By nie powiedzieć do dupy!
Będą się tu ścielić trupy,
Będzie w koło krew bryzgała,
Jeśli ta awaria cała
Nie zostanie naprawiona
Nim na niebie księżyc skona,
By ustąpić miejsca słońcu!
Słyszysz mnie, ty polski dzwońcu?!!
Tak recepcjoniście rzekła.
Strużka wody wściekle ciekła
Jej spod nóg, gdy to mówiła,
Chyba z nerwów popuściła -
W duchu zaśmiał się cieć, kiedy
Do piwnicy schodził, żeby
Główny odciąć zawór wody
I wspominał jej wywody.
Zimna woda dobra, rześka!
Spytaj Cześka albo Grześka! 
Bo to właśnie zimną wodę,
Pielęgnując swą urodę
W ciała jędrnę swe słowiańskie 
(Sycąc fantazje ułańskie
Menów swych) Polki wcierają,
Bogurodzicę śpiewając.
Jeśli myślisz, że cię zgubi
Zimna woda, spójrz na Rubik
Anję! Ona nie na głodzie!
Piękno swoje zimnej wodzie
A nie postom złym zawdzięcza.
Pod jej skórą sieć pajęcza
Żyłek, co ukrwienie zwiększa,
Przez to jest w dotyku miększa. 
Żyłki te bez wody zimnej
Byłyby zupełnie inne:
Nie tak mocne, nie tak zdrowe.
Za tę prawdę daję głowę! -
Włoszce odparł po powrocie,
Po czym ją utytłał w błocie,
Co się pod nią utworzyło,
Gdy w recepcji go nie było.
Wziął za kudły i wyrzucił,
Kurz z rąk strzepał i zanucił:
Jam potomkiem króla Piasta,
Mokrym Włoszkom mówię - basta!

30.01.2012

Poniedziałek, zmiana h1 - czyli guerille we mgle

Z archiwum mailowego Hostelu Butik:

Witam serdecznie,

W nawiązaniu do naszej rozmowy prosiłabym o podanie możliwości i kosztów umieszczenia zawieszek na klamkach drzwi wejściowych do pokoju w Państwa hostelu, reklama dotyczyłaby firmy odzieżowej. Prosiłabym także o podanie szacunkowej ilości takich zawieszek.
          Z góry serdecznie dziękuję

Że niby mamy odzieżową nazwę? Niech będzie, że to taka rodzima, raczkująca wersja guerilla marketingu. Proponuję pójście za ciosem i układanie środka przeciwko komarom na szafkach nocnych w Hostelu Mosquito, degustację soków owocowych w Tutti Frutti oraz sprzedaż trawy w rolkach w Greenhostelu. I reklamę punktu dorabiania kluczy pana Józka na niniejszym blogu.


29.01.2012

Niedziela, zmiana h3 - czyli "Va, pensiero"

Od piątku mamy w hoście bez mała setkę Włochów. Teraz pomnóżmy przez cztery, bo to już druga tura, a przed nami jeszcze dwie kolejne. Razem czterysta. Następnie pomnóżmy razy sześć, bo takich czterech tur jest jeszcze kilka w konkurencyjnych hostelach Magicznego Miasta. Przytłoczeni wynikiem mnożenia odsapnijmy i  wyobraźmy sobie, że jest godzina 7:00 - czas porannych ablucji. Ile mokrych Włoszek widzimy? Multum. Multum bene, powiedziałbym. No dobrze, dość tych krotochwili. O co bowiem biega? O... Mussoliniego. Tak przynajmniej mniemam. Otóż od siedmiu już lat, na przełomie stycznia i lutego każdego roku, ogólnokrajowe włoskie stowarzyszenie o dość kuriozalnej - jak dla mnie - nazwie Terra del Fuoco (Ziemia Ognista?) organizuje tak zwany Pociąg Pamięci (Treno della Memoria). Jest to projekt edukacyjny przeznaczony dla młodzieży. Włosi wynajmują specjalny skład, który telepie się przez dwa dni do Polski z kilkoma setkami potomków Dantego, po to by mogli oni zobaczyć na własne oczy oświęcimski obóz koncentracyjny i dawne getto oraz uczestniczyć w warsztatach i seminariach poświęconych tematyce Holocaustu. Moja teoria jest taka, że ma to być rodzaj memento dla młodych obywateli Italii, które przestrzec ma przed powtórzeniem szaleństwa ich dziadków i pradziadków, zapatrzonych swego czasu w największego przyjaciela i sojusznika Adolfa H. - Benito M. Piękna sprawa. I super, że przyjeżdzają pociągiem, symbolicznie niejako podążając śladami europejskich Żydów, zjeżdzających w transportach śmierci z całego kontynentu do tej swoistej światowej stolicy Zagłady, jaką było 70 lat temu Auschwitz-Birkenau. A już na miejscu, wieczorami, po ciężkiej lekcji Historii, idą do klubów bawić się, używać żywota, odreagowywać. I to też jest piękne. Że Włoszki wychodzą z mokrymi głowami spod pryszniców, że podczas śniadań - stare konie! - ustawiają się kolejce po ciepłe mleko jak małe dzieci, że w trzydziestkę oblegają hostelowy komputer i rżą wpatrzeni w fejsbukowe bzdety, że gubią kurtki i portfele i każą cieciom w ich poszukiwaniu  wydzwaniać po knajpach, które odwiedzili w nocy. Że wracają przez stare miasto wyjąc na całe gardło Va, pensiero z opery Nabucco Verdiego. Planowałem, że na nich ponarzekam, a cholera - chwalę. Żyjemy, ragazzi! MY żyjemy...

28.01.2012

Piątek, zmiana h1 - czyli kaf 10 i pół

Dzisiaj kafel z bonusem. Wreszcie ktoś podjął moje małe wyzwanie i zaproponował własną, alternatywną wersję. Proszę jego śladem podążyć niezwłocznie. Nie obrażę się i nie będę ścigał, nie powołam się na ACTA. Pan Jan od kafelków chyba też nie: 70 lat minęło i prawa autorskie wygasły (jeśli ktoś chciałby zmienić układ dymków, niech da znać, prześlę mu "goły" kafel). Tak więc, włala, okrągły, choć niezmiennie kwadratowy, KAFEL DZIESIĄTY, dedykowany tym, dla których przysłowiowa szklanka jest zawsze w połowie pełna.


Kaf. 10.
Oraz bonus. Reszta jest... milczeniem... owiec....

Milczenie owiec by Wierna Czytelniczka.

25.01.2012

Środa, zmiana h2 - czyli na straganie w dzień targowy

Gapcieć ze mnie, dopiero teraz przyuważyłem, że portal rezerwacyjny HostelBookers już pod koniec listopada opublikował zwycięzców konkursu na najlepsze przepisy hostelowej kuchni. Tosty a'la Boutique nic nie ugrały, ale mają tak zwany honorejbl menszyn w kategorii "vegetarian" łamane przez "breads and potatoes". HostelBookers się wykazał i na swoim blogu zamieścił fajnego pdfa z dziesięcioma najlepszymi przepisami - gotowego do druku, złożenia i - jak sugerują twórcy - umieszczenia w kieszeni. Poczułem się zainspirowany zamieszczonym tam przepisem na tuńczyka w... wodorostach. I nawet wiem, gdzie je zdobędę. W Magicznym Mieście, dosłownie minutkę drogi z Hostelu Butik, znajduje się wielowiekowy, kultowy plac targowy - Stary Kleparz. Jest jedną z atrakcji turystycznych, zachował specyficzny, właściwy tego typu miejscom klimat - sprawa to niebagatelna w dobie wszechpanoszących się galerii handlowych. Można tam kupić regionalne przysmaki - z pierwszej ręki! No i znaleźć, jedne z ostatnich już chyba, autentyczne, absolutnie niedyplomowane przekupki! Wodorosty też muszą tam mieć. Z Wisły. Pożywne i bogate w rozmaite nadprogramowe związki chemiczne. Kupię je u pana widocznego w 24. sekundzie poniższego filmu.

23.01.2012

Poniedziałek, zmiana h2 - czyli Youtube Hostel

Od kiedy kilka lat temu w jednym z tygodników, którego nazwy nie pomnę, przeczytałem artykuł o japońskich hotelach kapsułowych, czekałem aż ten minimalistyczny azjatycki wynalazek zawędruje pod strzechy polskich obiektów noclegowych. To, że właśnie japończycy wymyślili takie coś - nie zaskoczyło mnie kompletnie. Jeśli jakiś mieszkaniec kraju samurajów przyjażdza do naszego hosta, można być pewnym, że wykupi jeno pojedyncze łóżko w dormie, będzie jak ninja przemykał pod ścianami, pytał o pozwolenie w każdej błahej sprawie i dziękował za rzeczy, które podziekowań nie wymagają. Inna kultura, mniejszy indywidualizm, człowiek - trybik w maszynie, to i w tubie spać może. Dziś wyczytałem, że kapsuły pojawiły się niedawno we Wrocławiu. Przy okazji wyszło, że jest to już bodajże drugie miasto w Polsce, gdzie można się przespać w tubie. Od trzech lat można to bowiem czynić w jednym z warszawskich hosteli. Czym są tuby/kapsuły? Tym:

2012: odyseja hoteliczna.

To znaczy tym są w Japonii. W Polsce są zrobione ze sklejki i zasłaniane roletą, względnie żaluzją z Ikeły. Matrix vs materacyx. Japonckie cacuszka mają klimę, telewizor w ścianie, są ergonomicznie obłe, oferują możliwość regulacji temperatury światła oraz czasu i tempa rozświetlania, tak aby imitować świtanie. Polskie... polskie są. I tyle. Stosunek cen rodzimych i zagranicznych noclegów oczywiście także jest odpowiedni. W kraju kwitnącego rzepaku bowiem koszt noclegu w tubie to ok 50 zł, natomiast w kraju kwitnącej wiśni - 400 jenów, czyli 17 peelenów za godzinę. No właśnie, bo tuby można wykupywać na godziny, na przykald w celu odbycia regeneracyjnej drzemki, po długim locie międzystrefowym dajmy na to. W Japonii podobno z hoteli tubowych (tubicznych?) korzystają często ichnie japiszony, które nie chcą tracić czasu na dojazdy do domu po 16-godzinnym dniu roboty.

Tu jest mniej obło. I bardziej Toi-toiowato.
Plus sprawy widzę taki: to niezła alternatywa dla zatłoczonego, przepoconego dormitorium, w którym koczująca ludność chcąc nie chcąc skazana jest na głębokie zaglądanie sobie w... oczy. A tuba to zawsze jakieś cztery ściany, oferuje intymność i namiastkę domu. Taka twojatuba, rzekłbym ;) Inna sprawa, że dormitorium, w którym zamiast piętrowych łóżek znajduje się kilkanaście klaustrofobicznych nisz, jakoś niebezpiecznie kojarzy mi się z tym:

Minimalny czas pobytu: 20 lat.
tym:

Tu mieszkańczy płacą w naturze. A przy check-oucie - gardłem.
lub tym:

Mrówkowiec. Mieszkania tylko nieco większe od kapsuł.

Bo czy nie jest twojatuba swoistą formą słynnej Corbusierowskiej maszyny do mieszkania? Standaryzacja, homogenizacja, masowość, powtarzalność. Znak czasów.  Ja stróż latarnik nadaję z mrówkowca, pisał Miron Białoszewski. Puk, puk, jesteś tam, sąsiedzie z tuby obok? Może śpiąc, przytulamy się policzkami do tej samej ściany, tylko każde z nas z drugiej strony?

20.01.2012

Czwartek, zmiana h1 - czyli wszyscy są na fejsie i inne dziwnostki-drobnostki

Mister Adam jest na fejsie, Twoja Babcia jest na fejsie, teoria względności jest na fejsie, na fejsie jest już nawet front atmosferyczny - wszyscy są na fejsie! Tylko nie Cieć. Ale dojrzewa. Polityka małych kroków. Kilka dni temu wrzucił na przykład słynny przycisk, który Państwu Czytelnictwu będzie dawać złudzenie uczestnictwa w ogólnoświatowym konstruktywnym projekcie pielęgnowania powszechnego optymizmu. Podoba mi się ta idea - szczególnie w odniesieniu do tego bloga - można go lubić, albo najwyżej być wobec niego obojętnym, za to nie można nie lubić. Coś jak ze słynnym Fordem T, który dostępny był w każdym kolorze, pod warunkiem, że był to czarny. Albo Kim Dzong Unem, który został "wybitnym przywódcą Partii, armii i narodu" koreańskiego zanim jeszcze zdążył wydać jakiekolwiek rozporządzenie. Totalitaryzm, a ja mam zapędy totalitarne. Tak więc lubić mi, klikać, nabijać licznik, bo kazamaty hostelu już naszykowane! A przy okazji - dzięki za to, co do tej pory: przekroczylimy 5000 na liczniku wejść! Łał. Nie ma bata, za rok będę drugą Kasią Tusk.

Dziś w hoście - dzień małych życiowych absurdów, takich które ubarwiają codzienną monotonię i są niczym (uwaga, patos!) małe wiry zakłócające zwykły, spokojny bieg majestatycznej, acz nudnej rzeki życia. Najpierw na śniadanie przyszli zameldowani wczoraj Włosi, pani i pan. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie pan, który miał założony wielki śliniak z jakimś napisem w swoim ojczystym języku. Nie dojrzałem, mimo że był wielki. Potem do hostelu przyszedł Pan Konserwator i zapytał czy jest już Wojtuś. Bo miał tu być, żeby się z Konserwatorem spotkać i pomóc mu skręcać piętrowe łóżka w naszych nowootwieranych pokojach gościnnych. Choć nikt, włącznie z nim nie wiedział kto zacz. Jak się później okazało Wojtusiem okazał się współbrat w cieciostwie z Hostelu Lemon. Kolejnego ukłucia dziwności doświadczyłem, gdy pewna pani goszcząca właśnie z rodziną w hoście zapytała mnie czy w rynku Magicznego Miasta jest posterunek policji, a gdy spytałem czy coś się stało, okazało się, że nie, tylko jej syn uwielbia mundurowych i chciałby sobie popatrzeć. Odesłałem ją w to samo miejsce, które kiedyś wskazałem pewnym gościom ze zgubionym portfelem. Może przy okazji syn podszkoli angielski.

17.01.2012

Wtorek, zmiana h1 - czyli Kaf 9. albo Cieć materiałem

Dobra. Nadszedł dzień, by powiedzieć to, co powinno być powiedziane już dawno. Ten blog powstał z cynizmu. Z potrzeby lansu i hajsu. Z niepohamowanej chęci stania się celebrytą. Ten blog powstał tylko po to, by ktoś kiedyś napisał o nim prace magisterską! Dziś z czystym sumieniem mogę pochwalić się, że pierwszy krok w tym ze wszech miar słusznym kierunku został poczyniony. Moja niedawno przybyła do recepcji Hostelu Butik współsiostra w cieciostwie K. studiuje anglistykę. Ma napisać krótką pracę na temat, że tak powiem, zagadnień i aspektów nieprzekładalności niektórych polskich tekstów na język obcy. Weszła nieboga na bloga, przeczytała trzy notki na krzyż i stwierdziła, że ma materiał. Ha! Drżyjcie filologowie. K. obiecała, że jak skończy, to pozwoli co nieco zaprezentować na wirtualnych łamach zcieciawnecie. Tylko, cholercia, właściwie to mam cieszyć się z tej nieprzekładalności czy martwić? Okej. Naści KAFEL DZIEWIĄTY, dedykowany tym, którzy zawsze znajdą jakiś powód (lub więcej) do niezadowolenia.

Kaf. 9.

15.01.2012

Niedziela, zmiana h1 - czyli zdrrrada albo mister idzie na listę!

No proszę, jak rzuciłem temat defraudacyjno-oszukańczy to się już 21 propozycji w komentarzu zebrało! Ładnie, ładnie... Taaak, człowiek bestią jest, tylko upudrowaną i ubraną w ciuchy od Zary. W nawiązaniu - nius miesiąca: nasz Wierny Odźwierny okazał się zdrajcą i uciekł z hosta nie zapłaciwszy za 10 nocy. To daje niebagatelną sumę 350 złotych polskich! Robimy ściepę na recepcji - uśpił czujność cieciów, to teraz wszystkie śpiochy muszą ponieść konsekwencje wpadki. Było tak: Mister Adam - którego nazwisko bez skrupułów ujawniam na liście gończym - gdy już przycisnęliśmy go do muru zaczął opowiadać coś o zatrudniającej go firmie, która zapłaci przelewem zaległą kasę i jeszcze z góry za następne tygodnie, tylko żebyśmy wydrukowali mu numer naszego konta, to on go zaniesie i kasa będzie. A jak poprosiłem go o okazanie dowodu, stwierdził, że nie ma przy sobie, ale chętnie, nawet za chwilę (była 20:00), pojedzie po niego do firmy. Po 2 minutach - zniknął. Następnego dnia wrócił późnym wieczorem, będąc pewnym, że go przyjmiemy i twierdząc, że po prostu całą noc pracował. "Będzie płatność, będzie nocleg", odparła dyżurująca właśnie współsiostra w cieciostwie K., czym wywołała oburzenie Mister Adama, zakończone trzaśnięciem drzwiami. A było słuchać naszej pokojowej P., która pracowała ongiś jako barmanka w mordowni zlokalizowanej w słynnej robotniczej dzielnicy Magicznego Miasta. P., wyczulona na tego typu podstarzałych chłopaków-niebieskich ptaków, od razu się na delikwencie poznała i cieciów przestrzegała! Ale co tu dużo mówić, Mister Adam długi czas płacił regularnie. Tak to z reguły bywa. Ściemniacze najpierw wkupują się w łaski, by potem znienacka wbić nóż w plecy. No trudno. Mister oczywiście wędruje na czarną listę. Zachciało mu się gwiazdorstwa na blogu - tym gorzej dla niego, bo do mejla, który hostelarze zwyczajowo rozsyłają do siebie w celu ostrzeżenia przed nieuczciwym delikwentem, dołączymy również piękne zdjątka mniej pięknej facjaty.
 
Na policję też zostanie zgłoszony.
Kurde, przypominało mi się: i jeszcze bezczelnie pokojową O. po ucieczce na fejsie pozdrawiał! Uch, uch, się uniosłem. Swoją drogą - znak czasów. Domu na horyzoncie nie widać, ale profil na fejsbuku - jest. Ukłony Mister Adam! Może i masz problemy, może nawet dramatyczne, ale tak się, facet, nie robi.

13.01.2012

Piątek, zmiana h1 - czyli na boczku

W mojej ponad półtorarocznej karierze hostelowego ciecia bodajże tylko dwa razy odebrałem telefon z pytaniem, czy oferujemy pokoje na godziny. W obu przypadkach zresztą było to pytanie dość zawoalowane. Delikatny temat, ale - jak czytam na portalu jednej z polskojęzycznych, zdradzieckich, opanowanych przez obcy kapitał gazet - coraz popularniejszy. Podobnież tego typu formę rezerwacji pokojów zaczęły stosować zagraniczne ekskluzywne hotele. Do Polski jeszcze nie dotarła. W grę wchodzi najczęściej zakres godzin 11 - 15, pewnie tak, żeby można było "po wszystkim" posprzątać i sprzedać jeszcze pokój na noc - w sam raz na mały skok w bok w porze lanczu. Niewątpliwie jest to jakiś pomysł, jak mawiał mój wykładowca teorii literatury. Gdybym miał smykałkę do biznesu i inklinacje do niemoralnych (podwójnie) interesów, to w tajemnicy przed szefostwem i w porozumieniu z panią sprzątającą mógłbym "podnajmować" niezarezerwowane, bądź czekające na wieczorny przyjazd gości, pokoje podczas swojej porannej zmiany. Co jeszcze mógłbym robić, żeby se zarobić?

1.sprzedawać spod lady napoje z hostelowej lodówki, nie nabijając ich na kasę
2. zamawiać w piekarni dwa razy więcej drożdżówek i po pracy otwierać własny sklepik
3. w rocznicę bitwy pod grunwaldem oraz dzień Wojska Polskiego opylać miejscówkę na balkonie pokojów nr 2 i 6, dla chcących popatrzeć na uroczystości odbywające się przy pomniku Jagiełły, który stoi na pl. Matejki
4. chować kable zasilające do telewizorów i wydawać je potrzebującym gościom w cenie 3 zł/h
5. założyć zamek na drzwi do windy i oferować odpłatne wjazdy na recepcyjne 3. piętro wg taryfikatora wagi bagażu
6. walk-inom sprzedawać noclegi za cenę wyższą niż z cennika, na kasę nabijając tylko tyle ile w cenniku, względnie oferować cenę inną, a na kasę nabijać dużo niższą tłumacząc się tym, że goście się targowali i nie dało rady więcej
7. prać swoje rzeczy w hostelowej pralce tłumacząc że to ciuchy jakiegoś gościa

Dawajcie inne pomysły, założymy spółę dżojnt wenczer i będziemy trzepać kasiorę.

10.01.2012

Poniedziałek, zmiana h1 - czyli kaf. 8 albo słowa, słowa, słowa

Zwinęliśmy choinkę i ozdoby świąteczne. Trzej Królowie odjechali w siną dal, a Gwiazda Betlejemska okazała się być spadającym fragmentem sputnika. Z tytułu bloga też zniknęła. Pojawił się za to, nadal zamiast kropki nad 'i', milusi kluczyk. Myślę, że zawisnął tam już na stałe. Jakby kto pytał, co otwiera - to recepcyjną kasę, ma się rozumieć. A propos zmian, nie wiem czy zauważyliście, ale wrzuciłem na bloga skrypt umożliwiający rezerwację noclegu w mym macierzystym Hostelu Butik. To na wypadek, gdyby ktoś zapragnął uścisnąć mi prawicę. Albo dać w mordę. Za to śnieg jeszcze zostawiam, niech sypie choć wirtualnie, bo za oknami... zresztą sami wiecie, jak jest tej zimy. Acha, zmieniłem jeszcze dolny pasek do przemieszczania się między stronami bloga, teraz zamiast napisów 'strona główna', oraz 'starsze' i 'nowsze posty' są rysuneczki. Może być? W ogóle jakiś taki skonfundowany jestem - współsiostra w cieciostwie J. powiedziała mi ostatnio, że piszę za długie notki. Ja wiem, cywilizacja obrazkowa i te sprawy, ale my God,  ratujmy słowo pisane! Chyba że to słowo źle pisane i nie warto go ratować, uświadomcie mnie, póki nie jest za późno. Milknę i wrzucam KAFEL ÓSMY, niby obrazek, ale też o słowach. Sory Winetu, ten typ tak ma.

Kaf 8

9.01.2012

Niedziela, zmiana h2 - czyli hłodomory albo SAG po latach wyjaśniony

Wyjątkowo senna zmiana. Być może to tylko cisza przed burzą, bo jutro przyjeżdża do Butiku pierwsza w tym roku grupa. Chór chłopięcy z Ukrainy. Już u nas byli kilka miesięcy temu. Zauważam, że mamy inklinacje do chórów. Na szczęście nie takie jak dyrygent Polskich Słowików... No i zawsze to lepiej, niż mieć inklinację do orkiestr symfonicznych na przykład. Gdzie byśmy pomieścili te wszystkie tuby, fagoty i kontrabasy, nie mówiąc o organach kościelnych?
To pewien chór z Włoch był powodem, dla którego wspomniałem na blogasku o tzw. efekcie SAG. Matulu, to była raptem czwarta notka w historii "Z Cieciem w necie"! Jak ten czas leci, panta rhei i carpe diem. I non omnis moriar, oczywiście. Tak sobie czytam tamten przedpotopowy wpis i widzę, żem nie wywiązał się z danej w nim obietnicy, a mianowicie nie wyjaśniłem na czym wspomniany efekt polega. Nadrabiam tę karygodną zaległość. Efekt ów ma miejsce w sytuacji grupowej konsumpcji przy stole szwedzkim. Myślę, że każdy przeżył to na własnej skórze, na jakimś raucie, bankiecie, weselu czy innym pogrzebie. Dajom? Dajom! Bierem? Bierem! I startujemy do wyścigu, a im bardziej cholera widzimy, że cholera nie wystartowaliśmy sami, tym większą cholera potrzebę łapczywości cholera jedzeniowej odczuwamy. No a potem już tylko zbiorowa histeria, ale taka cwana, okiełznywana, maskowana, że niby ja tylko się przyglądam i to wcale nie jest moja trzecia dokładka, tylko pierwsza porcja, o, a tego jeszcze nie próbowałem i może to dołożę, nie wygląda dobrze, ale darowanemu koniowi... I tak dalej, aż do rozstroju żołądka. Wszystko przez te wojny i zabory - taka jest moja teoria - mamy w genach najadanie się na czarną godzinę. Ukraińcy też - i szczerze mówiąc im to bym akurat wybaczył, niech sobie pojedzą, niech mają, za Wielki Głód w latach 30. zeszłego stulecia. Chociaż, jak znowu jak przesadzą, to tą razą, tak jak ostatnio, zrobimy im śniadanie na porcje. Przy okazji ciecie z Hostelu Butik poćwiczą - już niedługo bowiem czeka nas pewien wysoce logistycznie skomplikowany i wysoce liczny najazd z ziemi włoskiej do Polski... Ale o tym kiedy indziej.

8.01.2012

Sobota, zmiana h3 - czyli pary mieszane a sprawa polska

Że Polki piękne i nadobne są, wiadomo od czasów Wandy, co Niemca nie chciała. Że Polacy do najurodziwszych nie należą, wiadomo od czasów Piasta Kołodzieja, który jak mniemam doszedł do praktycznego wniosku, że można zakryć swoją szpetotę wąsami i w ten sposób zapoczątkował tradycję, kontynuowaną do dziś dnia. Ta ogólnonarodowa prawda, ku mojemu smutkowi, znajduje nieustannie swoje potwierdzenie w Hostelu Butik. Często mianowicie przyjeżdżają do nas pary. Mamy sporo pokojów z łóżkami małżeńskimi, więc nie dziwota. Co jakiś czas, meldując takie sparowane gołąbeczki, tudzież biorąc czy dając im klucze doznaję lekkiej konsternacji, gdy na przykład po tym jak wygłaszam z trudem wypracowaną angielszczyzną do pana obcokrajowca wstępny elaborat dotyczący zasad panujących w hostelu, stojąca obok partnerka z uśmiechem na ustach oświadcza, że jest Polką i nie trzeba było się męczyć. Albo odwrotnie - nadaję po polsku, a tutaj pan prosi, żeby jeszcze raz, tylko tym razem tak, żeby i on zrozumiał. No właśnie. Bo z trzech możliwych sytuacji: a) on i ona Polacy, b) ona Polka, on obcokrajowiec, c) on Polak, ona zagraniczna, w grę wchodzą tylko dwie pierwsze. Zwracam oczy ku niebu więc i zapytuję: CZEMUŻ?! To już dla chłopa do Polski pojechać nie łaska? Chyba, że o żadnej łasce tu nie może być mowy, bo nie istnieje taka kategoria ontologiczna jak Polak-partner-zagranicznej-partnerki. Jakoś nie chce mi się wierzyć. Takie Angielki na przykład łagodnie mówiąc urodą nie grzeszą, podążając za dość słynną obserwacją któregoś z psychologów społecznych - bodajże Zimbardo, który zauważył że ludzie dobierają sobie partnerów z reguły na tym samym poziomie obiektywnie rozumianej urody - dla potomków Piasta Kołodzieja są więc jak znalazł. Chyba że tu działa inny czynnik - może Angielki by chciały, ale Polacy, rozpieszczeni widokami z rodzimych ulic, nawet nie spluną... Trudne zagadnienia. A jeśli dodać do tego układy inne niż heteroseksualne... Przychodzi mi na myśl w tym temacie jeszcze jedna kwestia, mianowicie dość mocno wciąż jeszcze zakorzeniony w europejskiej obyczajowości wzorzec, który to właśnie mężczyźnie każe być aktywnym podczas "miłosnych zachodów". Rycerz i księżniczka w wieży i te sprawy... Weźmy choćby piękne słowo 'absztyfikant'. Słyszał ktoś o absztyfikantce? Nie bardzo, nie? Nic to, Baśka, byleby z tego wszystkiego dzieciuków od groma było. Jakby co, to zostaną przy matce i przynajmniej jak dorosną będą płacić podatki w Polsce. Idę sprawdzić czy wszystkie double ładnie pościelone...

6.01.2012

Czwartek, zmian h3 - czyli DJ Cieć prezentuje, część 2. albo hotel of love

biecałem jeszcze w zeszłym roku, że pojedziemy dalej w muzyczną podróż po hotelowych klimatach. Dziś część druga - i nie ostatnia, mam nadzieję. I kurde, tym razem w 4/5 wcale nie tak smutno! Za to w każdym przypadku - o hmmm... powiedziałbym "miłości", ale może bezpieczniej będzie, że o kochaniu. Pierwszy kawałek podpowiedziała mi kilka dni temu w jednym z komentarzy Czytelniczka (dzięki, proszę o więcej!). Piosnka wdzięczna jak biodrowe ruchy jej Wykonawcy:

Heartbreak Hotel, Elvis Presley

Któż nie zna, prawda? A kto zna genezę pieśni? Wikipedia oczywiście. Otóż piosenka powstała w 1955 roku z inspiracji artykułem w jednej z gazet z Florydy, opisującym samobójstwo pewnego człowieka, który wyskoczył z hotelowego okna zostawiwszy w pokoju list pożegnalny, zawierający jedno znaczące zdanie: "I walk a lonely street". Gdy przeczytałem, że Król nagrał ją 10 stycznia 1956, a więc prawie dokładnie 56 lat temu, nie mogłem przepuścić tak ładnej sposobności, by ją zaprezentować. Inspiracja bardzo konkretna, ale wymowa dzieła, podobnie jak w przypadku Hotel California The Eagles, metaforyczna. I tutaj bowiem tytułowy hotel może być rozumiany, jako miejsce, że tak powiem metafizycznie ulokowane. "Choć ciągle są tu tłumy,/ wnet pokój znajdzie się,/ gdzie porzuceni kochankowie/ wykrzyczą żale swe." Nawet udało mi się zrymować w tłumaczeniu. Życiowe... Okej, czas na polską wersję tego smutnego tematu:

Pamiętasz, była jesień, Sława Przybylska

Taaak... Kiedyś to się pisało piosenki, co? Gdzie te czasy, kiedy melodia przeboju była budowana na więcej niż czterech dźwiękach, ja się pytam? O interwałach większych niż tercja nie wspominam. Wspomnę za to jeszcze o tekście, który choć może nie zachwycający, to i tak przewyższa co najmniej o klasę większość współczesnych wypocin. Chyba, że ktoś woli potworki w rodzaju "on kocha ją, nie mnie,/ czy nie wiesz, jak to rani mnie". A teraz wychodzimy z pokoju numer osiem i idziemy na hotelowy ganek. A tam:

Willie the Pimp, Frank Zappa

Alfons Wiluś to facio, który nie da sobie dmuchać w kaszę. Sprzedaje najlepsze towarki, nagrywa najbardziej soczyste mięsko, załatwia najgorętsze foczki. A recepcjoniści Hotelu Lido najwyraźniej przymykają na to oczki, hehe. Ponad siedmiominutowa solówka na gitarze świętej pamięci F. Zappy (start ok. 1:10) przeprzeprzegenialna, moim zdaniem jedna z najlepszych w historii. Słuchać głośno! W ogóle całe wykonanie energetyczne maksymalnie i jakieś takie, hmmm... Amerykanie powiedzieliby 'dirty'. Na wokalu świętej też już pamięci nieodżałowany Kapitan Wołowe Serce.Oooh mama, I like it! Panowie byli dyskretni i nie zaglądali do pokojów Hostelu Lido, w 1969 roku, w którym nagranie powstało, rewolucja seksualna dopiero się rozkręcała. O jej efektach możemy posłuchać za to tutaj:

Hotel Room Service, Pitbull

Pozwolę sobie oszczędzić Państwu tłumaczenie. Się Państwo na pewno domyślą, co i jak. A raczej kto i z kim. I czym. I w co. I... okej milknę. Na koniec zapraszam do wysłuchania polskiej wersji powyższego kawałka. Zdecydowanie mniej dosadnej i zdecydowanie bardziej przaśnej oraz jakby bardziej socjologicznie zorientowanej:


Robotniczy hotel, Letni Chamski Podryw

W tekście pada cena noclegu - 34zł. Chyba za pokój. Zupełnie inna liga. U nas jest od 35zł za osobę. W dwunastoosobowym dormie...

Cdn.

4.01.2012

Środa, zmiana h1 - czyli cielsko Ciecia kontra ergonomia lodówkowych drzwi

Witam w roku apokalipsy. Jak donieśli moi współbracia w cieciostwie sylwek w hoście przebiegł sprawnie i bezboleśnie, nie odnotowano większych zniszczeń tudzież uszczerbków na zdrowiu ani załogi, ani gości. Podobno na dziedzińcu kamienicy - który w Magicznym Mieście nazywany jest podworcem - ktoś odpalił petardę, ale tylko jedną, więc najprawdopodobniej chodziło tylko o swego rodzaju rytualny i symboliczny akt rozpirzenia starego roku w cholerę, aby zrobić w kamienicy przy placu Matejki 6 miejsce dla nowego.
Jak na razie zaczęło się średnio. Wczoraj do dorma zostali - nieopatrznie, moim zdaniem - przyjęci dwaj osobnicy o dość podejrzanych fizjonomiach, którzy wywołali lekki popłoch i dyskomfort szczególnie wśród żeńskiej części mieszkańców pokoju. Pozajmowali nie swoje łóżka, głośno zachowywali się w nocy, a rano spacerowali w parze po hostelu z miną w stylu "tralala, tak sobie chodzę", która niezbyt dobrze kamuflowała wyraźną chęć znalezienia czegokolwiek cennego do tzw. zajumania. I co tu dużo mówić, dopięli swego. Dałem ciała. Cielska nawet. Nie upilnowałem małego boomboxa, który zazwyczaj stał w common roomie. Maleństwo było niebieskie, miało radio, kieszeń na płyty CD, a nawet gniazdo USB. W ten oto sposób zostałem rozdziewiczony w temacie kradzieży na swojej zmianie. Pendrive im w oko. Teraz z drżeniem cieciowego serca czekam na opinię Menadżerki w tej drażliwej sprawie i możliwe konsekwencje. Nie chcę zapeszać, ale chyba się zlitowała...
Nietrudno się domyślić, że w hostelach, tak jak wszędzie, zdarzają się kradzieże, czasem nawet dość bezczelne. Swego czasu na przykład w Lemonie jakiś osobnik pod nieobecność współspaczy z dorma wyłamał plecy tzw. lockera, czyli  szafki, w której mieszkańcy wieloosobowego pokoju mogą zamknąć swoje prywatne rzeczy. W ten sposób od tyłu dostał się do schowanego tam laptopa. O porannym włamie do lemonowej recepcji, pod nieobecność urzędującego w niej ciecia, który akurat przygotowywał śniadanie dla gości, nie wspominając.
Wracając do Butiku, na szczęście niebezpiecznie przechylającą się w stronę mroku energetyczną szalę zrównoważył niezastąpiony Pan Konserwator idąc złym ludzkim uczynkom w sukurs i przestawiając zawiasy w drzwiach dwóch hostelowych lodówek tak, żeby otwierały się w stronę ściany i żeby łatwiej było się dotać do ich wnętrz. Niby niewiele, a jak cieszy. Ergonomio - jesteś lekiem na całe zło.