4.05.2012

Piątek, zmiana h1 - czyli matura a nomenklatura

Siedzi sobie Wasz Cieciuchno na recepcji, a w tym samym czasie stado maturzystów skrobie maturę z polaka. Obgryzam paznokcie ze zdenerwowania i tonę w schizofrenicznym konflikcie: lepsza część mnie życzy młodzianom szczęścia, a gorsza - przeklina i liczy na jak najmnijszą zdawalność. Lepszej połowy nie muszę tłumaczyć, wytłumaczę sposób myślenia gorszej. Rzecz jest prosta. Im mniej zdanych matur, tym mniej kandydatów do wysiudania Ciecia z jego ciepłej posadki. Jak wiadomo bowiem, we współczesnej Polsce posiadanie matury jest konieczne, by mieć jakiekolwiek szanse na objęcie stanowiska ciecia. Właściwie bez zdanego egzaminu dojrzałości nie można już liczyć nawet na posadę sprzątacza. Proszę się nie śmiać. Nazwy zobowiązują. Osoba rozdająca na ulicy ulotki studium językowego jest zwana kolporterem materiałów reklamowych. Kogoś, kto zajmuje się wieczorami naganianiem klientów do magicznomiejskich knajp, poprzez wciskanie ludziom rabatowych kuponów nazywa się promotorem. Sprzątacz - tfu, konserwator powierzchni płaskich - poziomem wykształcenia powinien dostosować się do panującej nomenklatury. Gorsza połowa mnie jest podwójnie wkurzona, strzeliłem sobie bowiem w przysłowiową stopę, gdyż onegdaj na blogu umieściłem wpis o Teatrze Słowackiego i wystawionych w nim przez Wyspiańskiego mickiewiczowskich "Dziadach". Ze zdjęciem w dodatku. Jak pokazują bloggerowe statystyki od lipca zeszłego roku do dziś aż 34 osoby odwiedziły Zcieciawnecie, trafiając tu po wpisaniu taskich słów kluczowych jak "wielka improwizacja konrada" i "dziady wyspiański". Byli to zapewne szukający w sieci informacji maturzyści. Niechcący więc przyczyniłem się do zwiększenia poziomu ich przedegzaminacyjnej wiedzy. A może by tak w ramach dywersji zapodać jakiś fałszywy wpis, dajmy na to o Mrożku jako autorze "Pana Cogito", albo o tym, że oświecenie było przed barokiem?