31.03.2012

Sobota, zmiana h1 - czyli Youtube Hostel, część 2.

Tubicznych hosteli ciąg dalszy, bom przypomniał sobie, że kiedyś podczas przeglądania sieci natknąłem się na przykład ciekawego, acz dla niektórych zapewne kontrowersyjnego, rozwiązania w tym temacie. A są nim... ale najpierw muzyka...


...rury kanalizacyjne. A właściwie ich pierścieniowate betonowe prefabrykaty o średnicy 2,44m i długości 3,5 m. Położone na ziemi i zaczopowane z jednej oraz wyoposażone w szklane drzwi z drugiej strony. W środku: łóżko małżeńskie z przestrzenią na bagaże pod spodem, lampka, wentylator i zasłonki oczywiście. Ascetycznie, estetycznie, fantastycznie. Rzecz się nazywa - jakże by inaczej - TuboHotel i znajduje się kilkadziesiąt kilometrów od Mexico City, w miejscowości Tepoztlan. Hotel jest bardziej czymś w rodzaju kempingu, zlokalizowanego w zagajnikowatym terenie. Ruropokoje ułożone są tam w różnych konfiguracjach, pojedynczo, obok siebie lub na sobie. Mam lekkiego fisia na punkcie architektury modułowej, recyklingu i prostych, acz genialnych pomysłów w stylu "dlaczego ja na to wcześniej nie wpadłem" - więc urzekł mnie koncept stworzenia takiej lekko surrealistycznej dwudziestopokojowej "wioski". Meksykańskie noce zapewne są na tyle łagodne, że nie ma powodu do obaw, jeśli chodzi o temparaturę panującą we wnętrzu rury. Ceny też przystępne: w zeszłe lato 42 dolce za noc, w tym roku Meksyku nie ma Euro, więc będzie pewnie podobnie;) Obiekt powstał dwa lata temu, a wybudowano go podobno w ciągu 3 miesięcy! Zaciekawionych odsyłam do niezastąpionego serwisu Archdaily, a poniżej fotka na zachętę.

Kto nie jedzie, ten rura!

30.03.2012

Piątek, zmiana h1 - czyli Butik street view

Sto parę postów za nami, a jeszcze nie pochwaliłem się zacnym widokiem, jaki można podziwiać z okien pokojów Hostelu Butik, znajdujących się od strony placu Matejki. Poniżej niewielki przewodnik, sklecony z trzech zdjęć: jednego hostelowego, drugiego z netu i trzeciego z Cieciowego telefonu. Latoś sunie do nas konsekwentnie, więc będzie jak znalazł na cieplejsze dni, co by ludziska wiedzieli na co patrzą, jak się wychylą z budynku.


Wychodzimy na balkon lub otwieramy okno i patrzymy w lewo, czyli na południe.

1 - kawałek baszty Bramy Floriańskiej, jedynej zachowanej bramy miejskiej, 
za nią znajduje się ul. Floriańska, prowadząca do Rynku Głównego
2 - Baszta Stolarzy, jak się zabuli, to można wejść do środka
3 - Barbakan, zwany też Rondlem, w razie oblężenia Magicznego Miasta
to tutaj schroni się Rada Miejska
4 - Planty, sympatyczny park okalający średniowieczne Stare Miasto,
założony w XIX wieku w miejscu wyburzonych murów obronnych;
oprócz funkcji rekreacyjnej służy również jako 
darmowa toaleta męskiej części populacji Magicznego Miasta
5 - Akademia Sztuk Pięknych, artystyczny inkubator Wyspiańskiego i Sasnala
oraz całej rzeszy mniej utytułowanych bezrobotnych plastyków
6 - Pomnik Grunwaldzki wraz z Grobem Nieznanego Żołnierza,
centralny punkt obchodow Dnia Wojska Polskiego
7 - Usiłujący zaparkować samochód dostawczy, zaraz pewnie
przyjedzie autobus miejski, zrobi się korek i będą nerwy
8 - Sympatyczne ławeczki, sposób na opanowanie nerwów,
powstałych w punkcie nr 7
9 - Budynek Oddziału Regionalnego PKP SA; żywy obraz dawnej chwały
i obecnej zapaści naszego narodowego przewoźnika kolejowego
10 - ul. Paderewskiego, tędy dojdziemy na targowisko na Starym Kleparzu


Teraz patrzymy na wprost, czyli na zachód.

9a - Zespół Szkół Przemysłu Spożywczego; uwaga, wysokie stężenie 
różowych tipsów na metr kwadratowy!


Oraz w prawo, czyli na północ.

11- późnomodernistyczny biurowiec, sporo tego w Magicznym Mieście,
wbrew pozorom bardzo ciekawa i przyzwoita architektura
12 - ul. św. Filipa; tędy też można na Stary Kleparz
13 - żywy dowód na fakt, że Magiczne miasto jest udającą
metropolię Magiczną Wioską
14 - ul. Warszawska, prowadzi do Polibudy, czyli nic śmiesznego
15 - kościół św. Floriana; tu w latach 1949-51 pracował przyszły Dżej Pi Tu 
16 - ul. Kurniki, prowadzi do wielkiego handlowego molocha
o nazwie Galeria Krakowska, a także piekarni, gdzie kupujemy czasem drożdżówki
na śniadanie oraz ulubionego sklepu z narzędziami Pana Konserwatora

29.03.2012

Czwartek, zmiana h2 - czyli hostel profesora Antoniego

Kilkadziesiąt metrów od Hostelu Butik, przy ul. Warszawskiej 1, tuż za kościołem św. Floriana, znajduje się dom, w którym do 1972 roku mieszkał jeden z najwybitniejszych polskich psychiatrów, prof. Antoni Kępiński - twórca szkoły psychiatrii aksjologicznej, prekursor indywidualnej i grupowej psychoterapii w Polsce, autor m.in. takich książej jak Schizofrenia, Lęk, Rytm życia, Melancholia, Psychopatologia nerwic,  inspirator i autor pionierskich, zakrojonych na szeroką skalę badań psychologicznych byłych więźniów obozów koncentracyjnych. Kępiński zostawił po sobie wielu uczniów, których część współtworzy Klinikę Psychiatrii Collegium Medicum UJ. Swego czasu poznałem jednego z nich, prof. Jacka Bombę, który prowadził zajęcia z psychologii na mojej uczelni. Prof. Bomba zrobił na mnie wielkie wrażenie, był typem lekarza-humanisty, jednym z najciekawszych ludzi jakich spotkałem. Często wspominał swojego mistrza i podkreślał, że to jakim jest lekarzem zawdzięcza właśnie jemu. Kępiński miał opinię człowieka niemal świętego. Był niezwykle otwartym i uważnym słuchaczem, nie traktował swoich pacjentów protekcjonalnie, czy instrumentalnie, szanował ich i - jak sam powiadał - uczył się od nich człowieczeństwa. Tak pisał o nim jeden z jego uczniów, Zdzisław Ryn:
Nie rozstawał się z małymi notesami w których zapisywał wypowiedzi chorych, własne obserwacje i przemyślenia czy uwagi współpracowników. Zgromadziła się tych notesów cała waliza. Przez lata zespół kliniki spotykał się codziennie w południe na nieformalnych zebraniach w kameralnej bibliotece w przyziemiu budynku. Tematem spotkań najczęściej była prezentacja tzw. trudnych przypadków, połączona ze spotkaniem z chorym. Była to najlepsza szkoła psychiatrii. Kępiński w ten sposób realizował zasadę, że psychiatrii można się nauczyć jedynie w kontakcie z chorym, w dialogu z nim. Rozmowę z chorym uważał za najlepszą lekcję psychiatrii. Uprawiał przy tym partnerski stosunek do chorego, dbając o to, aby płaszczyzna kontaktu była pozioma.
Przy swojej cierpliwości słuchania nie mógł zrozumieć, jak pacjent może znudzić psychiatrę; denerwował się gdy ktoś twierdził, że to "banalny przypadek". Kiedy studenci znudzeni słuchaniem chorego prosili o spotkanie z następnym pacjentem, oburzał się: Człowiek wam się znudził!
Teraz w mieszkaniu, które zostawił po sobie prof. Kępiński znajduje się niezwykły hostel. Hostel dla osób chorych psychicznie, przygotowujący ludzi, którzy przeżyli kryzys psychotyczny do samodzielnego życia w społeczeństwie. Według portalu www.wyleczona-shchzofrenia.pl:
Niejednokrotnie dom rodzinny nie jest miejscem, w którym chory może otrzymać najlepsze wsparcie w powrocie do zdrowia. Na schizofrenię zapadają przeważnie ludzie młodzi, zaczynający swoje dorosłe życie. Choroba brutalnie przerywa im dotychczasowe relacje rodzinne i społeczne. Zwykle po opanowaniu psychozy młody człowiek wraca do domu, w którym rodzina pełna jest często nierealistycznych oczekiwań, co może prowadzić do napięć, ciągłych rozczarowań i poczucia braku akceptacji. Częsta jest także postawa nadopiekuńczości (ograniczanie inicjatywy osoby chorej przez członków motywowane troską o pacjenta). Na drugim biegunie stoi postawa braku zainteresowania ze strony bliskich, skreślenia osoby chorej, oskarżeń o lenistwo czy brak mobilizacji. Nierzadki jest także wstyd przed światem zewnętrznym. 
Dla wielu osób po kryzysie psychotycznym powrót do samodzielnego funkcjonowania możliwy jest jedynie poza domem rodzinnym. Idea independent living (samodzielnego życia) jest najkorzystniejszą dla takiej osoby formą powrotu do życia społecznego, dającą szansę na uniezależnienie się od pomocy innych.
Hostel przy ul. Warszawskiej 1 istnieje już od ponad... 25 lat. Nie ogłasza się na portalach rezerwacyjnych. Niewielu ludzi wie o jego istnieniu, tak jak niewielu ludzi zdaje sobie sprawę z tego, jak dużo osób wokół nich doświadcza problemów psychicznych. Boryka się z nadwrażliwością, a moze nawet nadświadomością, bo - jak pisał prof. Kępiński - chorzy psychicznie to, ci którzy więcej widzą i inaczej rozumieją, dlatego bardziej cierpią.

28.03.2012

Środa, zmiana h1 - czyli Kac Cracow

Z archiwum fotograficznego Cieciawnecie:

Czasem "zwiedzanie" Magicznego Miasta może zmęczyć nawet młode i zdrowe organizmy. Część nocującej w Hostelu Butik grupy po powrocie na plac Matejki nie dotarła do swoich dormów. Polegli na narożnej kanapie w common roomie. Spali snem sprawiedliwych. Nad ranem obudził ich wyjątkowo intensywnie wdzierający się do głowy zapach świeżych drożdżówek i nadspodziewanie głośny dźwięk migawki z mojego telefonu. Już nigdy więcej nie zlekceważą mocy polskiego piwa.

Pstryk! Tupot białych meeew o pusty pokłaaaad...

27.03.2012

Wtorek, zmiana h2 - czyli "Dziewczyny poszły w długą"

Tak pozwolołem sobie przetłumaczyć tytuł najnowszej piosenki Madonny "Girls gone wild", do której klip pojawił się parę dni temu w sieci, po czym został wyrzucony z Jutjuba ze względu na nieobyczajność. Nie zamieszczam go bezpośrednio na blogu, nie tyle z uwagi na "skandaliczne" treści, co po to, by nie straszył czarną dziurą, jak go już wykryją i zlikwidują. Powtórzyła się więc sytuacja sprzed dwudziestu lat, dotycząca klasycznego już teledysku do piosenki Madonny pt. "Justify my love", ktorego emisja została zakazana w MTV. A miejscem akcji (akcji, oj akcji...) dzieła owego był... hotel. Skoro tak, to nie mogę sobie odmówić, szczególnie, że sama artystka poniekąd zachęca w nim do folgowania swoim namiętnościom. A hotelarstwo jest przecież moją namiętnością największą. Dzieci, wyjdźcie z pokoju. Naści.


Tak to jest, kiedy obsługa śpi. No ja się pytam, gdzie jest pokojowa? Gdzie recepcjonista na obchodzie? Gdzie konserwator, wkręcający żarówkę? Chyba że to ci, co się dołączyli... Okej, tak czy siak, cała rzecz moim zdaniem jest zapisem swego rodzaju fantazji mocno skacowanej, tudzież wciąż jeszcze pijanej (patrz: pierwsze 30 sekund) bohaterki i nie powinniśmy przywiązywać do niej (w sensie fantazji) zbyt dużej wagi. To tylko kac, w dodatku nawet nie Vegas, tylko raczej Wawa. Ale ładnie sfilmowany. No dobrze... to... ekhem,  idę... idę obchód zrobić...

26.03.2012

Poniedziałek, zmiana h1 - czyli przychodzi Szczuka do hostelu

Z okazji otwarcia żeńskiego dormitorium w naszym hostelu - dowcip.

Przychodzi Kazimiera Szczuka do hostelu.
Szczuka: Czy jest łóżko w dormie na dziś?
Recepcjonista: Tak, mamy nawet specjalne dormitorium dla pań.
Szczuka (odfajkowując coś w swoim notesie): To ja dziękuję, tylko sprawdzałam.


Pani Kazimiera przy okazji wymieniła
nam spaloną żarówkę oraz wyjawiła w sekrecie,
że robi ankiety, bo zbiera materiały do książki
Marii Janion o kobietach w polskim hotelarstwie
pt. "Nieproszone gościówy"

25.03.2012

Niedziela, zmiana h1 - czyli dobrze czasem nie zapytać o klucz

Na śmierć zapomniałem pochwalić się wszem i wobec, że dobrych parę tygodni temu dostałem od pewnych gości kartkę! Mieszkało u nas chyba trzy dni dwoje młodych Anglików - aktor i tancerka. Przyjechali na zwiedzanie, żadne tam występy. Krótko mówiąc - złapaliśmy kontakt. Pogadalismy dwie chwile (okej - trzy) o Magicznym Mieście i jego niewątpliwych atrakcjach, o psychologii procesu twórczego i jej niewątpliwych meandrach, i takie tam. No, o życiu, po prostu. Parę minut po wymeldowaniu zorientowaliśmy się, że nie oddali do recepcji klucza, nie znaleźliśmy go także w pokoju, trzeba więc było wykonać szybki telefon, ale okazało się, że są już w drodze na lotnisko. Po kliku dniach przysłali klucz pocztą, dołączając do niego poniższą przesyłkę.

Proponuję tytuł obrazka:
Gołąbek pokoju polsko-angielskiego
pod Kościołem Mariackim
Ciepło mi się na sercu zrobiło i błogo. W środku był między innymi taki fragment.

Życiowe...

Sam Paolo Coelho by się nie powstydził. Dzięki Jessico! Dzięki Thomasie!

24.03.2012

Sobota, zmiana h2 - czyli niebieskie ptaki

Współbracia w Cieciostwie M. i W. zaliczyli ostanio dość intensywną sesję noszenia tzw. gratów. Od czasu do czasu bowiem pojawiaa się pilna potrzeba, by ciecie płci męskiej wcieliły się na krótszą bądź dłuższą chwilę w rolę tragarzy. Tym razem chwila był dłuższa. Umordowały się bidoki, z tego umordowania przy wychodzeniu z windy nawet kawałek ściany w korytarzu na parterze ukruszyli. I jeszcze musieli się użerać z okolicznymi żulami, którzy przyuważyli stojące na dole i czekające na wywózkę materace i postanowili uciąć sobie na nich drzemkę, wcześniej przywłaszczywszy sobie parę drobniejszych przedmiotów z jednego z wystawionych przez M. i W. kartonowych pudeł. Podobno myśleli, że można. Hostel nasz znajduje sie bardzo blisko dworca PKP, który jak wiadomo właściwie w każdym mieście jest miejscem żulocentrycznym. Jeśli miasto przyrównać do zlewu, to dworzec byłby w tym zlewie odpływem, w którego okolicach, gdy spłynie już woda jak wiadomo gromadzi się sporo ciekawych skarbów. Dodajmy do tego jeszcze specyficzny status, jakim Magiczne Miasto cieszy się wśród krajowych niebieskich ptaków, przyciągniętych sławą grodu sięgającą jeszcze czasów Młodej Polski - i będziemy mieli obraz sytuacji. Trzeba jednak przyznać, że problem bezdomnych nie jest już tak palący jak jeszcze kilka lat temu, choć od czasu do czasu, zwłaszcza w zimie, musimy zainterweniować i wyprosić jakiegoś śpiącego na klatce schodowej człowieka, który swoim zapachem odstrasza nam gości. Bezdomni... trudny temat. Być może się zdziwicie, ale osobiście uważam, że ich obecność w przestrzeni publicznej może być oznaką... demokratyczności państwa. Ulica jest dla wszystkich - nie oznacza to oczywiście, że można na niej robić wszystko, ale dopóki nie przekracza się granic wolności drugiego człowieka, nikt nie ma prawa nie życzyć sobie czyjejś na niej obecności. Trochę jak w ogólnodostępnym dormie - dopóki nie śmierdzę i nie hałasuję w nocy, fakt że czujesz dyskomfort, patrząc na moją gębę, jest tylko i wyłącznie Twoim problemem.

23.03.2012

Piątek, zmiana h1 - czyli na ryby

Z Zeszytu usterek:

styczeń - w doniczkach z ziemią na tarasie są białe robaki

luty - spadł kawałek sufitu w łazience przy pokoju 5

marzec - w segmencie D żarówka do wymiany (nie mogłem znaleźć żarówek - sam bym wymienił)

Wszystko się sypie, recepcjoniści nie oświeceni, dobrze że przynajmniej na ryby w długi weekend majowy będzie można iść.

22.03.2012

Czwartek, zmiana h2 - czyli hotel Dżejn

Współsiostra w Cieciostwie A. podrzuciła mi ostatnio linka do pewnej prostej gierki, której bohaterem jest recepcjonistka hotelu. Obiekt może nie jest duży, ale roboty w nim sporo. Trzeba wydawać klucze, przygotowywać kawę i zanosić ją do pokojów, wyznaczać pokojowej pomieszczenia do sprzątania. I od czasu do czasu zbierać napiwki, które przeznaczyć można na zakup dodatkowych elementów wystroju hotelu, podnoszących jego atrakcyjność, ale wymagających także dodatkowej pracy, np. roślin doniczkowych, które należy podlewać. I nie byłoby to właściwie żadne wyzwanie, gdyby nie fakt, że goście hotelu nie dość, że mają ADHD, które zwiększa się z poziomu na poziom, to jeszcze niecierpliwią się gdy muszą zbyt długo czekać na obsłużenie. Rzecz nazywa się Jane's Hotel. Tytuł sugerować może, że owa recepcjonistka jest jednocześnie właścicielką przybytku, ale wydaje mi się to mało prawdopodobne. Nie po to Pan Bóg stworzył cieci, żeby właściciel na recepcji siedział. Nie przepadam zbytnio za grami flashowymi, zwanymi gdzieniegdzie biurowymi zjadaczami czasu, a poza tym szczerze powiedziawszy lekko dziwię się Współsiostrze w Cieciostwie A., że nie wystarcza jej te sto kilkadziesiąt godzin realnego ciecizmu stosowanego miesięcznie i dowala sobie jeszcze wirtualną dawkę uderzeniową w hotelu Dżejn. Dobrze chociaż, że nie robi tego podczas swoich zmian, tłumacząc się przed gośćmi dajmy na to słowami: "przepraszam, nie mogę teraz sprawdzić panu godzin otwarcia muzeum, właśnie podlewam cyfrowy kwiatek w swojej wirtualnej recepcji". Z drugiej strony lepsze takie granie, niż siedzenie na fejsie, lub nie daj Boże pisanie hostelowego bloga - Jane's Hotel to przecież trening, mający na celu utrzymanie recepcjonistycznej formy w godzinach przestoju, a fejs tylko odwraca uwagę ciecia od potrzeb gości, o blogu nie wspominając. Naści.

21.03.2012

Środa, zmiana h2 - czyli bo do brydża trzeba dziesięciorga

Tajemniczo-kuriozalny mail wpadł do hostelowej skrzynki podczas mojej zmiany. Takiego zapytania jeszcze nie miałem. Kobieta chce zarezerwować w czasie majowego długiego weekendu jedną noc dla 10 osób w wieloosobowym pokoju prywatnym, ale tak, żeby były w nim miejsca DO SIEDZENIA PLUS NAJWYŻEJ DWA ŁÓŻKA. "Ki czort", rzuciłem retorycznie w myślach i zacząłem rozkminiać sprawę. Wyszło mi tak: zapewne goście zamierzają zatrzymać się u nas w celu całonocnego posiedzenia nad kilkoma partiami brydża. Korzystają z majowego urlopu, więc mogą odespać później. Ale tylko jeśli będzie to naprawdę konieczne. Czemu? Jako że do brydża potrzebnych jest czterech zawodników, ósemka gości będzie rozgrywała dwie partie jednocześnie, zaś pozostałe dwie osoby będą w ich trakcie uskuteczniać regeneracyjną drzemkę. Po skończonej partii z każdej czwórki odejdzie po jednym zawodniku, który wymieni się ze śpiącym kolegą/koleżanką. Po kolejnej grze nastąpi następna wymiana. I tak dalej. W mailu nie było co prawda nic o stolikach, ale pewnie będą mieli turystyczne. Albo nie, na pewno będą grali wirtualnie - na komórkach połączonych ze sobą przez Bluetooth. Lub na tablecie.

Ktoś ma jakieś inne, równie twórcze pomysły na rozwiązanie tej rezerwacyjnej zagadki?

20.03.2012

Wtorek, zmiana h1 - czyli sto, PIN i mim

67 postów w zeszłym roku plus 33 w tym, to daje nam 100. Słownie STO. Wzruszyłem się. Ale tylko trochę. Mówią, że mężczyźnie nie wypada, nawet jeśli jest cieciem, czy innym księdzem. Sto pierwszy post zbiegł się z pierwszym dniem wiosny - temparatury już wybitnie dodatnie, co zaowocowało wzrostem liczby turystów na metr kwadratowy Rynku Magicznego Miasta, który szacuję na około 40%. Jak każdy szanujący się magicznomiejski tubylec (acz nie autochton) rynku owego unikam jak mogę. Nie lubię slalomów. I skansenów.  Ju noł łod aj min. Ale ciecie z naszego hostelu robią czasem także za gońców i zdarza im się być wysłanymi z punktu B (jak Butik) do jakiegoś punktu A najczęściej z jakąś ważną kopertą lub fakturą. Ja akurat byłem wysłany z umową, a wracałem z terminalem kart płatniczych oraz zasilaczem i tym czymś, na czym klienci wpisują PIN. Trasa prowadziła właśnie przez Rynek. Po drodze minąłem lokalną wersję Janusza Chomontka i chyba z pięciu mimów, wraz z nadejściem wiosny wyznaczających swoje "łowne" rewiry i marzących pomiędzy zmianami póz o wysokim kursie euro, których stosik po skończeniu szychty wyjmą z czapki i wymienią w najbliższym akceptującym bilon kantorze. Przy okazji przyniosłem też Menadżerce M. z jednego z barów, mieszczących się przy słynnej magicznomiejskiej ulicy na literę 'F' zamówioną przez nią zapiekaną kanapkę. Niech myśli o mnie ciepło. W hoście też jakby ożywienie: więcej telefonów, więcej zapytań grupowych, więcej spamu... Wszystko więc idzie zgodnie z planem, bo przecież od 1 marca mamy już tak zwany wysoki sezon. A na blogu spod kursora już nie sypie śnieżny pył. Oby do listopada. Wróć: jak tak dalej pódzie to nie listopada, tylko liDWIEŚCIEpada.

9.03.2012

Czwartek, zmiana h3 - czyli lanczocośtam

W życiu każdego hostelowego ciecia przychodzi taka chwila, że trzeba posmarować. Bułkę. Albo dwie bułki. Albo 64 razy dwie bułki. Albo 2 razy 64 razy 2 bułki. Przedwczoraj przyszła kolej na Współbrata w Cieciostwie W. Dla kogo smarował? Dla belgijskich gimazjalistów, którzy przyjechali do nas, uprzednio zamówiwszy suchy prowiant na oba dni pobytu. Poprawka - jak dowiedziałem się swego czasu od Byłego Menadżera S., teraz się nie mówi "suchy prowiant", teraz się mówi lunch packets. Zacząłem używać, ale jakoś się nie układa w gębie. Ki czort? Jak to pisać? Lunch pakiety? Lanczpakiety? A może lanczopaczki? Mój niegdysiejszy dziekan prof. Jan Miodek (tak, tak) nie byłby ze mnie dumny. Najwyższy czas powrócić do ortodoksyjnej formy. Ale nie o tym. Z lanczopaczkami jest tak: blady strach pada na hostelowego recepcjonistę, który niczego nie podejrzewając przychodzi na nocną zmianę i dowiaduje się od szczęśliwego poprzednika, że tym razem między 3 a 6 rano sobie nie pośpi, tylko własnoręcznie będzie przygotowywał dajmy na to 128 bułek dla jakiejś leżącej aktualnie pokotem w dormach wygłodniałej watahy. Gdy przychodzi jego czas staje biedaczysko nad jakimś kawałkiem blatu w kuchni i łoi te buły do bladego świtu. Potem wkłada po dwie do torby foliowej, dokłada jakąś półlitrową niegazowaną, inkrustuje batonem i jabłkiem i zawiązuje lanczopaczkę, żeby nic nie uciekło. Jeśli zdąży. Współbratu w Cieciostwie W. się nie udało. Źle się wybił z progu, schrzanił trajektorię i w rezultacie, gdy przyszedłem na poranną zmianę okazało się że zostały jeszcze 64 z wędliną do wykonania. Merde - że tak z frankofońska pociągnę. A tu w dodatku oprócz paczek jeszcze śniadanie trza obsłużyć i zarezerwować Belgom trzy muzea "na już". Chwała Panu, nasze dwie kochane panie pokojowe H. i P., które szczęśliwym trafem akurat były na miejscu, przejęły temat i z zaangażowaniem godnym lepszej sprawy wykonały większość Herkulesowej pracy. Szelest toreb foliowych rozlegał się w hoście z hukiem wodospadu i po niedługim czasie zapakowane lanczopaczki spoczęły w trzech plastikowych skrzynkach, które zostały w hostelu po ostatniej dostawie pieczywa. W tak zwanym międzyczasie Belgowie stwierdzili, żeby odwołać rezerwacje do muzeów, bo jednak ostatecznie "po prostu tylko sobie pochodzą po Dzielnicy Żydowskiej". Wrócili ze spaceru ok. 12, stwierdzając, że to co przygotowaliśmy zjedzą na miejscu. W ten sposób szelest torebek foliowych stał się szelestem nadaremnym - można było przecież wystawić wszystkie składniki lanczopaczek luzem, żeby każdy brał sobie po sztuce. Tylko jak wtedy by się to nazywało? Może lanczopodchodki?

7.03.2012

Środa, zmiana h1 - czyli jak dobrze, że Biedro jest tak blisko

Państwo najpierw obejrzy to:


Zaiste. Zaprawdę. Bezapelacyjnie. Szczególnie w sytuacji, kiedy w hostelowej spiżarni pustki, a Pan Konserwator nie będzie wysyłany do Makro po zakupy, zaś nazajutrz na wykarmienie czekać ma w jadalni stadko kilkudziesięciu 15-letnich ptasząt z belgijskim rodowodem. Co się z takim fantem robi? Bierze się rzeczoną Biedronkę, Menadżerkę M., 300zł w gotówce, Współbrata w Cieciostwie M., niżej podpisanego oraz dwa sklepowe wózki. I dobry humor. Po około 15 minutach spędzonych w sklepie m.in. na sprawdzaniu liczby plasterków sera przypadających na jedną zgrzewkę oraz analizie możliwie najmniej energochłonnej trasy między półkami, otrzymuje się nastepujący efekt:.

To jedyne cztrery kólka, na które moze
pozwolić sobie cieć z Magicznego Miasta.

Efekt ten znosi się przy pomocy Współbrata w Cieciostwie M. po widocznych na zdjęciu schodach, a następnie pokonując krawężniki i slalomując między słupkami, latarniami i ludźmi, paraduje się po centrum Magicznego Miasta...

Tył M. i tył Ciecia (któż zgadnie który jest który?).
Fotografuje (nie bez satysfakcji) Menadźerka.

... by po zaliczeniu dwukrotnej jazdy windą na 3 piętro (jak dobrze, że ją mamy!) tryumfalnie wjechać pod drzwi hostelowej spiżarni i wypakować wszystko na półki. Trzeba sobie jakoś radzić, nie?

5.03.2012

Niedziela, zmiana h3 - czyli Butik i chochlik

Ferment się zrobił w hoście w piątek, bo nagle zaczęły masowo spływać do nas rezerwacje z apokaliptycznego portalu Hostelworld.com. W zimie dla szanującego się ciecia jest taki fakt powodem do wielkiej i nieskrywanej radości. "Jak cudownie! Będę miał co do garnka włożyć!" myśli cieć, wklepując do systemu obco brzmiące nazwisko kolejnego gościa. Jeśli jeszcze na dodatek jest to rezerwacja bez możliwości zwrotu kosztów noclegu w wypadku anulacji (non refundable - nazywamy je nonrefami; są one rezerwacjami ze zniżką), to radość ciecia jest podwójna i skwierczy w jego sercu przy wtórze dźwięków z terminala kart płatniczych, zasysającego zdalnie płatność z konta delikwenta. "Nasze i nie oddamy", myśli wtedy cieć. W piątek jednak działy się rzeczy niedobre. Po pierwsze, rezerwacje zaczęły spływać na kilkudniowy okres, w którym cały obiekt miał być zajęty przez zorganizowane grupy. Głowę daję, że jeszcze w czwartek dni te były pięknie zablokowane przez odpowiedzialnego za to niżej podpisanego. Co więcej, rezerwacje owe miały bardzo niskie ceny - szczególnie jak na początek letniego sezonu, który miał miejsce 1 marca. 25zł od osoby w double'u z łazienką? Co ja pacze!? 15 zł za łóżko w dormie? Ze śniadaniem? WTF?! Po wstępnym okresie paniki przeprowadzono wstępną akcję ratowniczą, polegającą na sprawnym zablokowaniu czego się da na 2 tygodnie do przodu oraz wykonaniu ostrzegawczego telefonu aż za Kanał La Manche, do kwatery głównej Hostelworldu. I jak to zwykle w przypadku katastrof bywa, bardzo szybko pojawiło się na horyzoncie pytanie: jak to się stało. Nie znaleźliśmy odpowiedzi. Hakerzy z Anonymous? Zaplute karły reakcji? Pijany recepcjonista? Duch Matki Teresy z Kalkuty? Menadżerka na kacu? Mały sabotaż? "Się tak zrobiło"? Mamy pewne podejrzenia, ale ciiii... Nie powiemy. A co gości - to gości.