26.10.2011

Wtorek, zmiana h3 - czyli głowa do góry albo podsufitowa psychodela

Sobota, zmiana h2. Taki miał być tytuł tego wpisu. Ale generalna awaria sieci w hostelu, która miała miejsce podczas mojej ostatniej zmiany i zaskoczyła mnie w połowie pisania poniższej notki, opóźniła jej publikację. Wyszło na to, że tydzień się z Państwem Cieć nie komunikował. Cóż za despekt! Niech więc treść Państwu wynagrodzi.

Dziś bowiem - wirtualna wycieczka po Hostelu Butik. Ale nietypowa! Zapraszam bowiem na Walking Tour Szlakiem Butikowych... Lamp. Skorzystawszy z dobrodziejstw oferowanych przez Jego Długość Kabel USB, zdołałem zgrać na recepcyjny komputer kilka jeszcze ciepłych zdjęć wykonanych za pośrednictwem Jej Dotykowości Cieciowej Komórki, które niniejszym prezentuję. Przepraszam jednocześnie za 3 megapiksele. Ale sami chyba rozumiecie, muszę się trzymać konwencji: 5 megapikseli to by było w Hiltonie czy innym Szeratonie, w Butiku - trójka. Z łazienką. A więęęęc...

Stoimy przed drzwiami do budynku przy pl. Matejki 6. W odpowiednie klawisze na domofonie pomaga nam trafić niebieskie podświetlenie.

Doceńmy konsekwencję
projektantów urządzenia:
wszystkie liczby są
uporządkowane,
w ogóle nie pomieszane!

Po sforsowaniu drzwi kierujemy się według wskazań odpowiednich tabliczek i stajemy przed drzwiami windy. Gdy obrócimy się lekko w lewo, naszym oczom ukaże się następujący punkt świetlny:

Zwróćmy uwagę na 
znaczek informujący, 
w którą stronę
kierować się, jeśli na 
recepcji spotkacie mnie.


Wchodzimy do windy. A tam:

W rzeczywistości
 nie jest tak ciemno.
To tylko moje myśli
zaciemniły matrycę.

Wysiadamy na drugim piętrze. Zdążyliśmy już zapomnieć o treści tabliczek na korytarzu, mówiących o tym, że recepcja znajduje się piętro wyżej. Błądząc po hostelu trafiamy do segmentu B.
Szok! To światło
zapala się samo! Czary,
czy fotokomórka?

Nie mogąc otrząsnąć się jeszcze z szoku, zabłądziliśmy do pokoju numer 3 i naszym oczom ukazała się:

Made by IKEŁA,
model HÖSTEL,
wariant NOLICHT.

Na szczęście w pokoju nikt nie był zameldowany, pościel jeszcze pachnie.. Ale zaraz, pokój był otwarty? Trzeba to zgłosić recepcjoniście. Może jest naprzeciwko, w segmencie C?

Nie ma go, ciecia jednego. Jest
za to powidok od patrzenia.

Powidok na tyle mocno zakłóca naszą percepcję, że mylimy drzwi i nieopatrznie wchodzimy do ogólnodostępnej łazienki:

Mmm, jak intymnie...

Korzystając ze sposobności, pozbywamy się niepotrzebnego balastu i pełni (a może puści?) nadziei pędzimy na piętro trzecie, przeskakując po dwa schodki. Zapędziliśmy się jednak i znów lądujemy w łazience, tym razem w segmencie A:

Też intymnie,
tylko że to już było.

A gdybyśmy nie byli tacy ochoczy, oczom naszym ukazałoby się takie mijane w holu cudo:


Made by IKEŁA, model PAPIÖR,
wariant LICHTTAK.

Obracamy się dookoła dookoła własnej osi i nagle... coś dziwnego zaczyna się dziać... uderza nas wielość barw... Kontemplując ją, myślimy o przodkach krzesających iskry metodą pocieraną, o Prometeuszu wykradającym bogom ogień, o tym, że Goethe, wizytujący dwa stulecia temu Magiczne Miasto, na pewno spał właśnie w Hostelu Butik i to dlatego napisał potem swoje Farbenlehre...

"Chwilo trwaj", krzyczy
Goethe w naszych głowach!

To nie jest zwykły hol. To HOLernie kolorowy hol!

"Goethe trwaj", krzyczy chwila
w naszych głowach!!

Czujemy, że to działa. Terapia barwami... wszystko zaczyna tonąć w złocistej poświacie... Biegamy po common roomie jak po niebiańskich łąkach...

"Trwaju krzycz", chwili
głowa w naszym Goethem!!!

Nierówności się wyrównują, chropowatości wygładzają, problemy stają się problemikami, a zgryzoty rozgryzają... Tak jakby to właśnie tu, w Hostelu Butik przy pl. Matejki 6, znajdował się słynny czakram Magiczengo Miasta. Jak w transie wbiegamy na recepcję. Widok, który rozpościera się przed nami wyjaśnia wszystko. Jest niemal jak w "Bliskich spotkaniach trzeciego stopnia".

Kuleczkowa lampa! Całe
życie czekaliśmy
na jej przylot!

To niewątpliwie moment mistyczny. Zagadka Wszechrzeczy zostaje rozwiązana. Czujemy, jak przepływa przez nas nieprzerwany strumień Miłości. Do naszej świadomości docierają słowa, wypowiadane przez jakiś kojący głos: "Dwójka z łazienką? Poproszę 1200 złotych". Bez wahania wyciągamy portfel i podajemy właścicielowi plik banknotów. W zamian dostajemy niewielki paragon z wieloma liczbami, z których naszą uwagę zwraca szczególnie jedna: 120 zł, z dopiskiem "SUMA". Mistyczna ekstaza osiąga swoje apogeum. Kojący głos dodaje: "To oczywiście cena za noc" i śmieje się dziwnie złowrogo. Ciemność. Urywa nam się film.


A ostrzegałem, żeby się
ewakuować, gdy mnie
zobaczycie...


Zapraszam! Z Cieciem  odkryjecie w Hostelu Butik nowe znaczenie frazy "głowa do góry" ;)


18.10.2011

Wtorek, zmiana h1 - czyli patriotyzm synkopowany

Swego czasu, przeprowadzając na swoje prywatne potrzeby małą kategoryzację gości, wyodrębniłem typ, który darzę szczególnym sentymentem. Są to ludzie polskiego pochodzenia. Szczególnie wzruszający są Polacy mieszkający na wschodzie. Oni nie przyjeżdżają do kraju tylko w celach turystycznych, oni chcą się Polską najeść, wchłonąć jej jak najwięcej, zachomikować gdzieś w zakamarkach emocjonalnej pamięci, by móc sięgać po zgromadzone zapasy w potrzebnych chwilach. W ich oczach - widzę to - tli się mit, którego temperaturę podtrzymuje tęsknota za polskim rajem, utraconym onegdaj w jałtańskich roszadach. Moje wzruszenie nie jest jednak wzruszeniem sentymentalnie-kiczowato-patriotyczno-bogoojczyźnianym. Żadne wierzby płaczące, zero Kossaków, panatadeuszowych dworków, czy innej dzięcieliny pały. Bo też i goście zza wschodniej granicy wcale nie takich emocji w Polszcze szukają. Ostatnio odwiedziła nas pewna Pani z nastoletnią Córką, mieszkające zdaje się na Ukrainie. Wypytywały mnie o najnowsze polskie filmy oraz najciekawsze nowe krajowe formacje jazzowe. Swoją drogą, bardzo żałowały, że nie mogą zaopatrzyć się - tak jak u siebie - w tańsze pirackie kopie, sprzedawane systemem chodnikowym z łóżek polowych... Niestety, wysłałem je do Empiku, musiały więc zaakceptować wysokie marże multimedialnych sieciówek. Czy coś kupiły - nie wiem. Pozwólcie jednak, że zaprezentuję moją sporządzoną wtedy na szybko cieciolistę propozycji. A jeśli ktoś ma jakieś wątpliwości, co do patriotycznej prawomyślności mojego wyboru, niech komentuje. Miłego!

Plac Zbawiciela, reż. Krzysztof Krauze


Pink Freud, Sorry Music Polska


Dom zły, reż. Wojtek Smarzowski


Robotobibok, Instytut Las


33 sceny z życia, reż. Małgorzata Szumowska


Contemporary Noise Quintet, Pig Inside the Gentleman

16.10.2011

Niedziela, zmiana h1 - czyli do the terrordance!

Od dwóch dni, idąc rano do cieciopracy, mijam rozlokowaną w pobliżu naszego hostelu ekipę śniadolicych filmowców, którzy najwyraźniej korzystają z wizualnych uroków dookolnej rzeczywistości, by stworzyć kolejną bollywoodzką produkcję, nie pierwszą zresztą z Magicznym Miastem w tle. Przeżywam wtedy mały dramat, bo będąc miłośnikiem hiperbolizacji i multiplikacji, jestem, co zrozumiałe, także fanem tańca synchronicznego, szczególnie w jego majkelodżksonowskiej odmianie i chętnie popatrzyłbym na indyjskie filmowe harce. Perspektywa przyssania do recepcyjnego fotela nie wydaje mi się więc w tym momencie wybitnie świetlana. No nic, mamy fotel obrotowy, zawsze mogę się trochę pokręcić wokół własnej osi. Fizycznie i metaforycznie.
Jak donosi polskojęzyczny (hehe...) portal tvn24.pl, film, którego ostateczny tytuł brzmieć będzie "Azir", dotyczyć będzie walki z międzynarodowym terroryzmem. Yeah! Do the terrordance, Osama!  Poprzednie produkcje też były niezłe. Z racji mojej bieżącej profesji zainteresowała mnie szczególnie jedna z nich pt. "To właśnie miłość". Podobno film jest przetworzeniem historii Romea i Julii i opowiada o dwójce młodych ludzi, którzy poznają się na studiach hotelarskich (tak, tak) na Szacownym Uniwersytecie Magicznego Miasta, zakochują się w sobie, ale okazuje się, że ich rodziny od dawna toczą wojnę. Może wojnę z terroryzmem? W każdym razie na pewno tańczą ładnie i są bardzo zsynchronizowani. Poniżej fota z planu.


Motor kupiony prawdopodobnie
za pół miesięcznego stypendium
na Szacownym Uniwersytecie
Magicznego Miasta, zaś okulary
nabyte prawdopodobnie
w zakładzie optycznym, którego
szyld widzimy w tle.

Wracając do "Azira", tvn24.pl cytuje wypowiedź jednego z Hindusów: - W filmie mamy sceny wybuchów, które wymagały zamknięcia wielkich obszarów miasta. Wszystko udało się załatwić w dwa tygodnie - chwali urzędników reżyser filmu Prashant Chadha. Taaa, jak coś zburzyć to dwa tygodnie i załatwione, a jak coś zbudować, to biurokracja nie pozwala. Po chwili jednak dostajemy odpowiedź, dlaczego poszło tak szybko. Jak szacują urzędnicy, z budżetu filmu, który wynosi 6 milionów dolarów, w mieście zostanie co najmniej 1/4. Nie wiem co prawda czy 1/4 miliona, czy 1/4 z sześciu milionów - jedno jest już jednak niemal pewne: w przyszłym roku w Magicznym Mieście terroryzować będą nas dzięki temu jeszcze dłuższy Marsz Jamników, jeszcze wspanialsza Parada Smoków i jeszcze smaczniejszy Festiwal Pierogów. Namaste!

14.10.2011

Czwartek, zmiana h3 - czyli Menadżerka w stanie alfa

O nocy wiekopomna, nocy błogosławiona, zaprawdę powiadam: zapamiętana będziesz, a myśl o tobie na wieki już błogością w sercu mym cieciowskim skutkować będzie. Bądź pochwalona, po trzykroć "sława ci, sława, sława"! Oto bowiem dziś właśnie otrzymałem od Menadżerki maila z zapytaniem "o czym dziś będzie". Znak, że śledzi, że czyta, ba, że wyczekuje nawet kolejnych notek, niepokoi się, gdy blog nieświeży. To znaczy: niby wiedziałem, że tak jest, ale teraz mam to na piśmie. I tak sobie właśnie przeżywałem fakt ów chwalebny, gdy dotarło do mnie - niejako w drugim rzucie myśli - że w pytaniu powyższym kryje się znaczenie dla mnie już nie tak miłe. No bo właśnie - o czym będzie? I nagle, jakby to powiedzieć... spiąłem się. Wena do tej pory przychodziła może nie na pstryknięcie palcami, ale przyznam, że sprawnie, by nie powiedzieć - rączo. Teraz jednak, w świetle fundamentalnego pytania zadanego przez Zwierzchność, moja konfrontacja z twórczą pustką zaczęła się jakoś dziwnie przedłużać i - zgodnie z genialną frazą A.A. Milne'a "im bardziej Puchatek zaglądał do środka, tym bardziej Prosiaczka tam nie było" - zamykać się w mojej głowie poczęło zaklęte koło niemożności. Zacząłem tracić już nadzieję, że blog Cieciowy pozostanie zieloną wyspą na morzu wszechobecnego światowego kryzysu, gdy nagle - eureka! Mój umysł stał się jasny i klarowny. Zrozumiałem, że nadeszło nieuchronne, że dopadło mnie Fatum, że czas napisać notkę o... Menadżerce. I o tym, że jest ona cyborgiem. Muzyka.



Tak. Bo jest. A jak nie cyborgiem, to jakowymś Übermenschem, a w najlepszym wypadku hinduskim guru znajdującym w stanie permanentnego oświecenia. Jak Ona to robi, że w ciągu 10 sekund po wejściu na recepcję jest w stanie zauważyć rzeczy, których ja nie dostrzegłem przez 3 godziny pracy? Jak to możliwe, że jeśli wyłapie jakiś nasz błąd to praktycznie zawsze ma rację? Jak to się dzieje, że jedno spojrzenie w grafik rezerwacji daje jej dogłębny wgląd w sytuację wszystkich obiektów noclegowych, które rezerwujemy i pozwala w ciągu 3 sekund rozwiązać problem nagłego overbookingu? Jak to się odbywa, że Menażerka pamięta nazwiska gości, którzy spali w naszych hostelach na 3 tygodnie wstecz? Nie wiedziałem, dopóki w Wikipedii nie znalazłem tego:

Metoda Silvywymyślona w 1944 roku przez Jose Silvę metoda pracy z umysłem, bazująca na wizualizacjach po sprowadzeniu fal mózgowych do poziomu alfa lub theta. Dla wielu pozostaje kontrowersyjna, niektórzy wręcz ostrzegają przed jej wymiarem newage'owym czy satanistycznym.
Kurs Silvy obejmuje nauczenie się samoczynnego wprowadzania mózgu w stan alfa oraz przedstawienie metod wizualizacji na tym poziomie. Stan alfa to specyficzny stan organizmu zbliżony fizycznie do momentu zasypiania znana tez pod nazwą REM [stan śnienia - szybkie ruchy gałek ocznych] czy też medytowania; metoda Silvy zakłada, że organizm w takim momencie jest naturalnie otwarty na komunikację świadomości z podświadomością i nadświadomością (ego, id i superego) i że będąc w takim stanie można przekonać samego siebie do zmiany zachowań, nastawienia do świata czy też postrzegania innych osób. Stan theta z kolei to stan głębszy od stanu alfa [wypadkowa fal mózgowych Theta], równoznaczny z głębszym snem – na tym poziomie komunikacja z własnymi poziomami świadomości jest jeszcze łatwiejsza i efekty uzyskiwane mogą byc bardziej spektakularne [kontrola fizycznych reakcji np bólu, krwawienia itp], ale też trudniej ją kontrolować. Programowanie własnego umysłu oraz kontrolowanie go w stanie alfa i theta możliwe jest w zasadzie dla każdego adepta kursu Metody Silvy.
Metody Silvy nie można uznać za ściśle naukową, jako że nie bazuje na jednolitej teorii wpływu na umysł, a raczej podaje techniki, dzięki którym można uzyskać większy lub mniejszy wpływ na własne życie. Prowadzący kursy podkreślają, że ważne jest wypracowanie własnych technik, jako że każdy w inny sposób podatny jest na konkretny sposób i inne są efekty dla różnych jednostek.
 
Musiała skończyć kurs Silvy! No bo jak inaczej? Co, ma jakiś czip wszczepiony w korę mózgową, tudzież dodatkowe mikrooko na końcu palca wskazującego prawej ręki? Albo pojechała na pielgrzymkę do Indii, by pobrać nauki u jakiegoś Mehera Baby czy innego bodhisattwy? Albo załapała się na prywatną audiencję u Ojca Pio? Po Lemonie i Butiku (dla świeżych czytelników informacja, że są to nazwy naszych dwóch hosteli) krążą plotki, że posiada ona dar bilokacji... Ja tam nie wiem, ale w sumie może kiedyś warto bym zadzwonił do kolegów z drugiego hostelu i patrząc na Menadżerkę siedzącą obok mnie przy laptopie zapytał ich, czy przypadkiem oni właśnie teraz nie widzą tego samego w swojej recepcji...
No dobrze, dość tego new age'u zmieszanego z cyberpunkiem i odrobiną jarmarcznego katolicyzmu. Jest jeszcze jedna możliwość. I tak naprawdę to ona wydaje się najbardziej prawdopodobna. Otóż Nasza Menadżerka jest po prostu Mamą Trójki Małych Chłopców. To chyba wyjaśnia wiele, prawda? Koniec muzyki.

10.10.2011

Poniedziałek, zmiana h1 - czyli przychodzi Lady Gaga do hostelu albo The Beginning of Jesienna Deprecha

Dziś w hoście puchy. Znać, że niski (tzn. zimowy) sezon sunie ku nas z prędkością holenderskiego panczenisty...

To akurat panczenistka. Ma silne uda. Jedzie do mnie.

Może nie życzę mu, żeby się wywalił, ale zwolnić to by mógł. Z playera zainstalowanego na recepcyjnym komputerze dowalam sobie najsmutniejszymi kawałkami Radiohead...



...i kontempluję bezmiar Wszechświata...

 

 ...oraz niespodziewany sukces wyborczy Ruchu Palikota.

Janusz Palikot mówi o bezmiarze Wszechświata
i pokazuje gdzie kliknąć, by obejrzeć filmik
znajdujący się powyżej w moim blogu.



Z tego wszystkiego wymyśliłem kawał na rozświetlenie jesiennych mroków i szarości.

Przychodzi Lady Gaga do hostelu.
- Czym mogę służyć? - pyta recepcjonista.
- Czy zostało Wam może jeszcze trochę twinów bez łazienki?
-  Niestety, bez łazienki zeszły w pierwszej kolejności. Ale mamy jeszcze doubla z łazienką i aneksem kuchennym.
-  Eee, nie przepadam za aneksem... A świeży ten double jest?
- Dopiero co wymeldowany.
- To poproszę dwadzieścia pięć deka. I niech pan ten aneks odkroi.  
- Na miejscu, czy zapakować?
- Dziękuję, nałożę od razu.

Lady Gaga po wizycie w fabryce mydła.

Ja też dziękuję. Czekam na propozycje kolejnych dowcipów. A teraz idę porcjować pokoje.

8.10.2011

Piątek, zmiana h3 - czyli co w odkurzaczu piszczy

Ciekawych lektur podczas pracy nigdy dosyć. Szczególnie, jeśli czyta się literaturę jakże bezpośrednio, a wręcz intymnie związaną z miejscem, w którym się pracuje. Na przykład sensacyjna powieść w odcinkach pt. "Zeszyt usterek". Obraz świata niedoskonałego, opuszczonego przez Stwórcę, który okazał się Partaczem i  zwiał w popłochu diabli wiedzą gdzie, zostawiając po sobie na wpół rozgrzebany grajdół, pełen niedokończonych, niepasujących do siebie części. Świata niepozbawionego mimo to swoistej metafizyki, metafizyki - rzekłbym - chaosu, metafizyki  tajemniczych, niewyjaśnionych zdarzeń. Rzeczywistość przedstawiona powieści funkcjonuje na krawędzi rozpadu, jest pełna zagrożeń, tajemniczych zakamarków, z których wyłania się Nieoczekiwane. A wrzucony w nią samotny, opuszczony przez Absolut człowiek skazany jest na syzyfową pracę przywracania Wielkiego Porządku, dzielnie walczy z przeciwnościami złośliwej, kapryśnej, skarlałej materii. Powieść ta jest więc zapisem dramatycznego starcia Rozumu z Nierozumnym, wiecznej walki o przetrwanie kultury i cywilizacji, której zdobycze okazują się tak przejmująco kruche... Psujące się nieustannie zamki do szafeczek w dormitoriach, pękające szyby, rozklejające się krzesła, odpadające tynki, śnieżące telewizory, przeciekające brodziki, wybijające toalety, urwane zawiasy, spalone żarówki...


No dobrze. Koniec bicia piany. Co tu dużo mówić - no generalnie psuje się wszystko, no. Moje ulubione wpisy z ostatnich dni to

1.10 - z telewizora w pok. 7 po dłuższym oglądaniu zaczyna się dymić

oraz

5.10 - sprawdzić dlaczego odkurzacz piszczy.

O Wielki Rozpadzie, Królu strychów, szpar pod łóżkami, kątów i zakamarków, szczelin i schowków, gratów, odpadów i nadliczbowych śrubek - zmiłuj się nad nami i zdradź nam tę tajemnicę!

PS
A poniżej mały bonus na ukojenie nerwów tych, którym źle w rozgrzebanym grajdole, coby się nie napinali, tylko odpuścili i polubili. Notabene, gdyby nie brak gołębi, powiedziałbym że to toczka w toczkę nasz hostelowy strych.

5.10.2011

Środa, zmiana h1 - czyli olewacja

No i proszę, nie było mnie parę dni, a tu zmiany na paru frontach. Po pierwsze primo - niniejszym raportuję, że pojawiła się oficjalna zastępczyni Menadżerki. Poobserwujemy i coś napiszemy... skrajny subiektywizm gwarantowany. Po drugie primo - renowacja elewacji kamienicy przy pl.Matejki 6 rozpoczęta. Na zewnątrz stanęły rusztowania, a na drzwiach wejściowych zawisła kartka, że remont potrwa przy dobrej pogodzie do połowy listopada, zaś przy złej - do połowy... kwietnia przyszłego roku. Wnioskuję, że ekipa ubezpiecza się na wypadek jakiegoś magicznego tsunami, które mogłoby nawiedzić Magiczne Miasto i skutecznie uniemożliwić renowatorom sprawne czynienie swej elewacyjnej powinności. Niech i tak będzie, przynajmniej wiosło z poprzedniej notki się przyda ;) A propos wiosła - mój pomysł na jego wykorzystanie w hostelu jest następujący: jak jakiś najbliższy gość będzie wyjątkowo narowisty, to wymownym gestem wręczymy mu owo wiosło, po czym powiemy mu, żeby spływał. Wracając do tematu elewacji - za chwilę będę konstruował zgrabne karteczki z informacją, że sory for inkonwinjenc, które wywiesimy - jak to mówią - "na obiekcie". Planowany jest też mały dopisek, że smutek zwalcz i strach, bo teraz Gościu pocierpisz, ale w ostatecznym rozrachunku to dla dobra Twego. Oczywiście jak przyjedziesz do nas drugi raz... No nic, przeżyjemy. Jeśli chodzi o elewację, to mówiąc szczerze mnie interesują właściwie tylko dwie rzeczy. Po pierwsze primo - żeby tylko nie wybrali dla niej koloru "róż majtkowy" lub "lody pistacjowe". Po drugie primo - żeby, jeśli będą wymieniać okna, nie daj Panie nie zamontowali białych plastikowych. Bowiem po pierwsze primo - nienawidzę plastikowych okien. Po drugie primo - nienawidzę urągających wszelkiej estetyce termomodernizacji na polską nutę.  Po trzecie primo wreszcie - potraktujcie to jako informację dodatkową - nienawidzę kostki Bauma... Trzecie primo na szczęście nam nie grozi, bo chodnik przed hostelem już od czasu jakiegoś jest zgrabnie wyremontowany, ale jak pierwsze lub drugie się pojawi, to... nie wiem, co zrobię... strajk włoski ogłoszę może. Bo nie będą tu Cieciowi z Magicznego Miasta jakiejś elewacji-olewacji uskuteczniać. Przestrzeń publiczna na wieki estetyczna!
Rymło się w poprzednim zdaniu, więc do kroćset, polecę za ciosem. Oto skromna pieśń ku pokrzepieniu serc, dedykuję ją po pierwsze primo - naszym gościom, którzy będą borykali się z inkonwinijencjami elewacyjnymi podczas pobytu w hostelu Butik. Po drugie zaś primo - w ogóle wszystkim tym, którzy stracili nadzieję, że będzie lepiej i nic nie wskazuje na to, że za ich życia cokolwiek się zmieni.


Cholera, w sumie to sobie ją dedykuję.