19.12.2011

Niedziela, zmiana h1 - czyli DJ Cieć prezentuje, część 1. albo bobry, Soyki i psychuszki

Cholercia. No nie da rady. Jak się temat ho(s)telu w sztuce pojawia, to od razu musi być smutno. To znaczy mnie to pasuje, ale nie wiem czy Szanownemu Czytelnictwu. Ach, i musi być jeszcze o miłości. Ktoś z Państwa zasugerował ostatnio, żebym muzyczne okołohostelowe skojarzenia uruchomił, bo było już co nieco o filmie, były wiersze, kronika policyjna, ostatnio nawet relacja sportowa się napatoczyła. Okej. Uruchomiłem. Na pierwszy ogień zapuśćta pleja tutaj:


Tom Tom's Room, Brad Mehldau & Bill Frissell

Pięknie. Baaardzo pościelowo. Plus - zwróćmy uwagę na dialog. O bobrze. A jeśli jest o bobrze, to musi być o miłości... Wtajemniczeni będą wiedzieć o co chodzi. Motyw pochodzi z filmu Million Dollar Hotel. Teraz coś z naszego rodzimego podwórka:

Uciekaj, moje serce, Seweryn Krajewski

Moim skromnym zdaniem jest to jedna z najpiękniejszych polskich piosenek w historii. A powyżej najpiękniejsza jej interpretacja. Gdzieś w hotelowym korytarzu krótka chwila... Okej, stop, bo będę ryczeć i przed gośćmi się skompromituję. Ekhm, ekhm. No to teraz - klasyka:

Hotel California, The Eagles

Oj, jak smutno. Jeśli dodam jeszcze, że tekst piosenki otwiera stosunkowo szerokie pole do interpretacji, gdyż ostatnia zwrotka sugeruje, iż tytułowy hotel może być tak naprawdę szpitalem psychiatrycznym, a kto wie, nawet i metaforą czyśćca, to już w ogóle się pochlastać można. Unikamy więc rozlewu krwi i czym prędzej zmieniamy nastrój:

The Ballad of John and Yoko, The Beatles

O co biega? Kluczowa jest zwrotka trzecia, której tekst brzmi: Drove from Paris to the Amsterdam Hilton,/ Talking in our beds for a week./ The newspapers said, "Say what you doing in bed?"/ I said, "We're only trying to get us some peace". Otóż między 25 a 31 marca 1969r. świeżo poślubieni sobie John Lennon i Yoko Ono w godzinach 9-21 w swoim amsterdamskim pokoju hotelowym przyjmowali międzynarodowe media by porozmawiać o pokoju na świecie w ramach akcji Bed-In for Peace. Ten sam happening powtórzyli parę miesięcy później w Montrealu. Uwaga! Były bobry, choć - ku zawiedzeniu pismaków - tylko na zdjęciach, które rozwiesili na ścianach. No dobrze, to teraz wisienka na torcie:

Der letzte Tag, Tokio Hotel

Niegrzecznie słitaśne i mrocznie koffane emochłopaki, na widok których myśli każdej (nie)szanującej się gimnazjalistki zaczynają niebezpiecznie krążyć wokół tematyki bobrów. Niom. Na szczęście bez dowodu w Europie gości nie meldujemy, więc nici z pokoju i trzeba będzie poczekać aż starzy z chaty wybędą. Kurczę, a może właśnie w Tokio meldują dzieciaki i stąd nazwa zespołu? Acha, mam nadzieje, że jasne jest dla Państwa - oczywiście Tokio Hotel sucks!

Rozkręcam się. To be continued.