9.12.2011

Czwartek, zmina h3 - czyli Friki, część 2. albo Prezydent Kalifornii

Nowy cykl się wziął i zapoczątkował dwa posty temu. Od dziś jego kolejne odcinki zwiastować będzie poniższy sygnał dźwiękowy. Poproszę dżingiel!


Friki. Tudzież freaki. Znaczy dziwadła, wariaci, kurioza. W sumie, to kilka historii z poprzednich notek śmiało mogłoby powędrować do tej przegródki, ale oszczędzę już może ich bohaterom tej sromotnej kategoryzacji. Nie mogę jej jednak oszczędzić... Prezydentowi Kalifornii.

Pewnego Bogu ducha winnego razu do recepcji Hostelu Lemon, w której nieprzypadkowo przebywał znany Państwu skądinąd Cieć, powłócząc lekko kończynami wszedł mężczyzna, przypominający... pana w budowlanym kasku ze zdjęcia poniżej.

Łaaaj em si ej! Ewrybady! Łaaaj em si eeeej...

Nakrycia głowy i okularów akurat nie miał, posiadał za to m.in. wąsy, dwie foliowe reklamówki oraz robociarskie rękawice na rękach. Nadmieniam, że nie była to zima. Wzrok jakby szklisty, mętny, nie do końca obecny, dziwnie niepokojący - półsekundowe spojrzenie wystarczyło, aby w głowie Ciecia rozjarzyła się czerwona lampka antyfrikowego alertu. Zaprawdę, intuicja mnie nie zwiodła. Pan podszedł do lady, wolno i ostrożnie, dokładnie w taki sposób, jaki pojawi się w Waszych głowach, gdy przeczytacie frazę 'z duszą na ramieniu'. Zapytał po angielsku, czy mamy dostępny jakiś tani nocleg na najbliższe 2-3 tygodnie. Jego akcent zdradzał amerykańskie pochodzenie. Strzeliłem standardowy monolog, w którym opisałem co, jak i gdzie, i że menadżer musi zadecydować w przypadku dłuższego pobytu, po czym otrzymałem pytanie z kategorii dziwnych: "czy w dormitorium śpią Rosjanie". "W sensie Rosjanie Rosjanie, czy Ukraińcy lub np. Litwini Rosjanie?" - zabił mi ćwieka, więc postanowiłem się lekko odgryźć. "Rosjanie Rosjanie" - odparł. Strzeliłem więc kolejny monolog, że owszem, ale rzadko, a już szczególnie Rosjanie Rosjanie, a już zdecydowanie szczególnie Rosjanie Rosjanie z Moskwy, a tak w ogóle to o co chodzi. Pan ściszył głos i konfidencjonalnym tonem wyjaśnił coś w ten deseń: "Nie chcę mieć już do czynienia z tymi ludźmi. Widzisz, z powodu mojej działalności nie jestem mile widziany w moim macierzystym kraju, dlatego przyjechałem do Europy i postanowiłem ubiegać się o azyl w Rosji. Jednak nie otrzymałem go. Nie dość tego, zostałem tam celowo otruty i przebywałem kilka tygodni w szpitalu, niemal tracąc życie. Wydostałem się jednak i szukam tymczasowego schronienia." Okeeej. Taaa. Hmmm. Wczułem się w sytuację i zapewniłem, że w najbliższym czasie nie ma u nas rezerwacji żadnych Rosjan. "Domyślam się, że chciałby Pan uniknąć rozgłosu i mieszkać u nas incognito" - dodałem. W oku mignął mu ognik radości. Ktoś wreszcie zrozumiał jego złożoną i delikatną sytuację. Po chwili jednak wzrok zaszklił się znowu, bo z ubolewaniem poinformowałem go, że do dokonania rezerwacji w naszym hostelu wymagane jest podanie numeru paszportu lub dowodu. "Wątpię zresztą aby jakikolwiek obiekt noclegowy w Magicznym Mieście przyjął Pana bez dowodu tożsamości" - zawyrokowałem. Pustka w oku pogłębiła się. "Ale skontaktuję się z menadżerem, może coś się da zrobić" - rzuciłem na otuchę. "Proszę podać swój adres mailowy." I podałem mu kartkę i długopis. Odziana w robociarską rękawicę dłoń długo i z namaszczeniem kreśliła na papierze ciąg liter. Podziękowaliśmy sobie wzajemnie, po czym Pan odwrócił się na pięcie i już miał ruszać, gdy przypomniawszy sobie coś ważnego spytał "gdzie jest toaleta". Wskazałem kierunek. Wyszedł. Zerknąłem na kartkę i odczytałem adres: "presidentofcalifornia@cośtamcośtam.com". Pan siedział w ubikacji chyba z 15 minut, a potem poszedł. Niezwłocznie pobiegłem sprawdzić, co po sobie zostawił. Przysięgam, byłem pewny, że instaluje nam bombę, którą niechybnie miał przygotowaną w jednej ze swoich reklamówek w razie gdyby spotkał Rosjanina.