30.09.2011

Piątek, zmiana h1 - czyli tymi ręcami...

Dziś szast-prast-błysk-notka, bom tydzień spędził na szkoleniach i nie miałem czasu na blogowe krotochwile. W sensie, że ja szkoliłem ,a nie mnie szkolono. A drugą ręką  (i resztą kończyn i członków wszelakich) nosiłem tzw. graty. Tu i tam, a głównie na strych. Jak wrócę na łamy w przyszłym tygodniu (po krótkim wyjeździe), to postaram się tą ręką coś naskrobać w tym temacie - teraz w ramach zajawki powiem tylko, że najciekawszym eksponatem, który przeszedł przez wspomniane recepcjonistyczne ręce było... wiosło. I na koniec mały konkursik - proszę w komentarzach pisać do czego może się w hostelu takowe wiosło przydać. Nagroda - wirtualny uścisk Cieciowskiej spracowanej ręki. Baaaj!

27.09.2011

Wtorek, zmiana h2 - czyli nadejszła jesień

Lekko meteorologicznie dziś. Nadejszła jesień... Każdy Polak już od czasów przedszkola wie, że wiosna to pora radosna, tato już lato, a jesień zbiera liście w lesie... Najpierw chciałem odmalować tu siakiś zgrabny słowny landszaft, impresjonistycznie i puentylistycznie zamiąchać językiem itepe, ale gdy uświadomiłem sobie, że moje wypociny w najlepszym wypadku lekko przekroczą jakością poziom wstępniaka do "Zwierciadła" - zrezygnowałem.

Po prostu napiszę parę słów o naszym Butikowym tarasie.

W Magicznym Mieście gęstość zaludnienia, przynajmniej w centrum, należy - jak mi się zdaje - do największych w Polsce. Można się o tym przekonać, zbaczając lekko z wydeptanych turystycznych szlaków i zaglądając w pierwszą lepszą śródmiejską bramę. Na mur-beton (a raczej mur-cegłę) przed oczami turysty-zboczeńca (tacy są wg mnie najlepsi, w odróżnieniu od tych pocztówkowych, co chodzą tylko tam gdzie pokazują foldery) ukaże się ciasne podwóreczko udekorowane pasmami ciągnących się wzdłuż ścian galerii, z których wejść można do mieszkań w oficynie, uatrakcyjnione różnego rodzaju dobudówkami, alternatywnymi klatkami schodowymi, czy drzwiami samotnie wklejonymi w wysokie zmurszałe ściany szczytowe. Tutaj wszędzie mieszkają ludzie, zajmują każdy kąt, wciskają się między przepierzenia, belki stropowe, pod schody, pchają się, byleby tylko móc mówić wszem i wobec, jak to magicznie mieszkają w Magicznym Mieście, kąpiąc się w lutowanej magiczną lutownicą magicznej misce stojącej w magicznej kuchni, za pan brat z magicznymi szparami w magicznych oknach i magicznymi gołębiami produkującymi magiczne guano na magiczne parapety, a na Brackiej pada deszcz i grajmy Panu na harfie...
Wiem wiem, pienię się tak wymownie, bo pienię się tak naprawdę na samego siebie, na siebie gdzieś tam skrycie lubiącego to lekko tandetne upoetyzowanie rzeczywistości a'la Piotr Skrzynecki.
Nasz taras zajmuje całą pojedynczą galerię na trzecim piętrze. Jest tam biała drewniana ławeczka, dużo kwiatów w metalowych doniczkach, stary pordzewiały kaloryfer, stoją półkokredensy z lamusa. Na ścianach między oknami Menadżerka kazała powiesić lustro i dodać do niego jeszcze wyszperane skądś plakaty o tematyce artystycznej - w kolejności mojego poważania, począwszy od poważania najmniejszego: zdjęcie rzeźby Mitoraja, popartowskie komiksowe kadry oraz reprodukcje abstrakcji Kandinsky'ego. Dla dopełnienia efektu obok rzeczonych plakatów wisi także fotografia starego amerykańskiego pickupa. No i cóż, jak tylko zapadnie zmrok, a przypada akurat zmiana popołudniowa, bierze Wasz Cieciuchno zapałki i worek z podgrzewaczami, układa te świeczuszki na parapetach i balustradzie, wkłada do lampioników i rozpala światełka miłości, dobra i nadziei, której tak brakuje steranej ludzkości...

Niestety, jako się rzekło - przyszła jesień. Coś czuję, że dziś był mój ostatni raz.

25.09.2011

Sobota, zmiana h3 - czyli maładiec versus inglisz dżołk

Nocka. W temacie nocek - dla cieciów z Magicznego Miasta nie ma większej zgryzoty, jak nocka, gdy na pokładzie śpią dzieci lub... Anglicy. Logika podpowiada więc, że megazgryzota jest jak wtedy, kiedy te dwa przymioty łączą się w jedno pod postacią grupy angielskich dzieci, na szczęście osobiście chyba nie miałem przyjemności takowej spotkać. Jeśli nie pamiętam, to znaczy, że nie spotkałem, bo gdybym spotkał, to na pewno bym pamiętał. Im większa grupa, tym gorzej. Zresztą nie tylko dla cieciów, dla pozostałych gości też. I potem biedacy rano przyczłapują pod recepcyjną ladę z podkrążonymi oczami i wymeldowując się z kwaśnym uśmiechem na ustach rzucają uwagę typu "trzeba było nam powiedzieć, że u was nocuje ta grupa szkolna". W domyśle: "to byśmy nie rezerwowali tego hostelu". Sęk w tym, że czasem grupa rezerwuje miejsce w później niż indywidualni goście, poza tym staramy się by zajmowała możliwie jak najwięcej pokojów w danym segmencie, żeby nie mieszać jej z indywidualnymi. A tak poza tym to ciecie mają prawo, a nawet obowiązek interweniować w przypadku zakłócania ciszy nocnej. Są trzy etapy takiej interwencji recepcjonisty: 1. upomnienie ustne delikwentów, 2. odwołanie się do instancji wyższej, w postaci dorosłych opiekunów grupy, 3. odwołanie się do instancji najwyższej, w postaci... agencji ochroniarskiej. Tak tak, mamy na recepcji zgrabne urządzonko (Anglicy nazywają takie cuś słowem "device"), zwane napadówką. Jest to breloczek z guziczkiem, po wciśnięciu którego w ciągu kilku minut następuje interwencja panów o słusznej posturze, którzy z reguły nie kumają po zagranicznemu, za to znają świetnie mowę ciała. Wiem, bo kiedyś zdarzyło mi się wezwać taką ekipę, omyłkowo wciskając guziczek napadówki. Na szczęście nie skuli mnie, ani nie powalili, nawet kasy nie chcieli, potraktowali to honorowo - jak ćwiczenia.
Mówię o tym wszystkim nie bez powodu. Dziś bowiem mieliśmy w hostelu gości z Wielkiej Brytanii płci naturalnie męskiej, twarzy proletariackiej, najwyraźniej klientów tanich linii lotniczych, którzy przybyli na niezapomniany weekend w Medżik City. Było ich siedmiu i na nieszczęście zajmowali dwa pokoje w dwóch segmentach. W dodatku wracali do hostelu pojedynczo, zamiast więc załatwić sprawę za jednym zamachem, Wasz Cieć musiał przeżywać dramat rozciągnięty na trzy godziny, począwszy od 2 nad ranem. Powrót każdego wyglądał dość podobnie. Nie pamiętali kodu, więc dzwonili na domofon. Potem długo długo nic (zapewne stojąc w windzie przypominali sobie numer piętra). Następnie (widziałem to w kamerze) energiczne wyjście z windy i równie energiczne zatrzymanie połączone z zachwianiem, po czym chwila konsternacji - "które drzwi z tych dwóch przede mną były do recepcji?" Decyzja, wejście i podejście łukiem do lady (w głowie myśl "no sssoo, szszesieszsz jessstemmmm szszsześśśwy"). Z trudem wyartykułowane pytanie "whasssmyroomnumba?" Mozolne docieranie do pokoju. Trudności z otworzeniem drzwi ("bloody damn lock!"). Krok w ciemność pomieszczenia, huk potrącanych mebli. Walnięcie się do łóżka. Chrapanie. tak to mniej więcej wygląda z reguły.
Są oczywiście efektowne wyjątki od tych reguł. Obiecuje dzielić się z Wami ciekawszymi kwiatkami co jakiś czas. Dziś ten najświeższy, jeszcze pachnący. Była sobota, więc nasi Anglicy zrobili sobie zieloną noc. Zaskoczył mnie pierwszy, który przybył do pokoju. Przejdźcie w wyobraźni jeszcze raz cały proces powrotu pana. Tym razem jednak wyobraźcie sobie moje zdziwienie, gdy po kilku minutach ciszy drzwi od pokoju otworzyły się i oczom mym ukazał się... materac, a następnie niosący delikwent. Gość najwyraźniej zmierzał do.. toalety. Otworzył rogiem materaca drzwi i zaczął pakować go do ubikacji. nijak mu to nie wychodziło, próbował na różne sposoby, ale materac okazał się większy niż pomieszczenie. Zresztą właściwie nie dałem mu tego sprawdzić do końca, szybko bowiem otrząsnąłem się z szoku, podszedłem do człowieka i zapytałem co się dzieje. Okazało się, że chciał zrobić dowcip następnemu koledze, licząc najpewniej, że ten, podobnie jak on, po ciemku zwali się na łóżko i nabije sobie guza. Jako odpowiedzialny cieć, nie mogłem doprowadzić do tego typu skandalu, postanowiłem więc, że nie będę się wykłócał z delikwentem i jak następni wrócą, to spalę jego plan oddając im materac. Zasugerowałem ukrycie go za najbliższym przepierzeniem, Anglik najwyraźniej jednak był twardy, nie chciał za wszelką cenę, aby materac został zbyt łatwo znaleziony, więc aby był zadowolony musieliśmy zanieść go aż do kuchni.
No nie mam poczucia humoru, wiem. Spaliłem dowcip przy najbliższej okazji. Wdzięczność w oczach nabzdryngolonego kolegi naszego żartownisia - bezcenna. Potem jeszcze musiałem kilka razy pukać i uciszać rozochoconych panów, na szczęście w końcu padli.
Rano dwie Rosjanki z pokoju sąsiadującego z Anglikami z drugiego segmentu podczas śniadania podzieliły się swoim żalem w temacie hałasów. Po chwili jednak wyraziły wdzięczność za mój profesjonalizm, bo słyszały jak ktoś skutecznie uciszył Anglików. Sęk w tym, że to nie byłem ja. Nie wyprowadziłem ich jednak ze słodkiej nieświadomości - w sumie przecież uciszałem, tylko tych z innego pokoju. "Wot, maładiec" powiedziały, ułożywszy kciuki do góry w charakterystycznym geście aprobaty, a następnie zaczęły grzebać w torebkach w poszukiwaniu drobnych. Spoko, taki dżob. Nie przyjąłem napiwku. Są chwile, których nie da się przeliczyć na pieniądze.

22.09.2011

Czwartek, zmiana h1 - czyli humanista-fakturzysta

Jak wszem i wobec już wiadomo Cieć Wasz słowa lubi (by nie powiedzieć lubuje się), gry językowe nie są mu obce - generalnie perspektywa werbalizacji myślowej magmy wybitnie go nie trwoży. Gorzej z liczbami. Jak jeszcze nie byłem Cieciem (tu następuje chwila zadumy...zamierzchłe czasy... już prawie nie pamiętam że taki okres miał miejsce...), a okazało się że mam nim zostać, to niemal dosłownie zadrżała mi lewa łydka, kiedy uświadomiłem sobie, że będę miał do czynienia ze sporymi sumami pieniędzy. W takich okolicznościach nie ma mowy o pomyłce. Wyższa matematyka to to może nie jest, niemniej jednak. Potem okazało się, że daję radę - nawet obłożenie miesięczne potrafię wyliczyć i takie tam... Jednak kiedy mniej więcej miesiąc temu Menadżerka oznajmiła mi, że awansowałem na kogoś na kształt Głównego Fakturzysty firmy (!), mało tego, że będę obsługiwał dwa hostele (!), oprócz nieskrywanej dumy spowodowanej faktem, że tak odpowiedzialne i ważne zadanie zostało powierzone właśnie mnie, poczułem także drżenie łydki prawej. Strach. Zgroza. Humanista-fakturzysta - to się nie może udać. W dodatku po hostelu chodziły ploty, że nasza Menadżerka ma wykształcenie matematyczne! Wraz z drżeniem łydki wróciły więc wszystkie szkolne koszmary, przed oczami widziałem siebie w krótkich spodenkach, klęczącego w kącie na grochu i stojące nade mną ciało pedagogiczne wymachujące dziennikiem, z którego wysypują się oceny niedostateczne.

Dziś, z perspektywy dobrych 30 faktur, na których widnieje mój własnoręczny podpis, stwierdzam że nie taki diabeł straszny. Szczególnie jeśli pozna się tzw. TAJEMNICZĄ FORMUŁĘ VATOWANIA... Się proszę nie śmiać, dla mnie naprawdę była ona niemal jak zaklęcie otwierające sezam, tudzież wykrzyknik "hator" kota Rademenesa z kultowego serialu "Siedem życzeń". O co chodzi? Otóż tzw. usługa hostelowa (sklasyfikowana w PKWiU* pod numerem PKD 55.23.15) jest opodatkowana VAT-em typu "piwo duże mocne", to jest 8%. No i jeśli gość zażyczył sobie fakturę, a spał dajmy na to w twinie z łazienką, za którego zapłacił 160 zł brutto, to w odpowiedniej rubryczce tabelki musiałem wyliczyć taką kwotę netto, żeby po dodaniu do niej 8% wyszło tyle ile trzeba. Sęk w tym, że na początku nie znałem TAJEMNICZEJ FORMUŁY VATOWANIA i stosując metodę "na humanistę" robiłem to mniej więcej tak:

METODA WYLICZANIA ILOŚCI WATU W WACIE im. Ciecia z Magicznego Miasta
1. popatrz na docelową kwotę brutto
2. weź dowolną kwotę wyjściową i na kalkulatorze wylicz z niej 8%
3. dodaj otrzymany wynik do kwoty wyjściowej
4. porównaj otrzymany wynik z kwotą brutto
5. oceń czy otrzymany wynik różni się od oczekiwanego
a)bardzo bardzo
b)bardzo, 
c) niewiele
d) bardzo niewiele
6. w zależności od oszacowania dokonanego w kroku 5 zmodyfikuj kwotę wyjściową:
a) mocno mocno
b) mocno
c) troszkę
c) troszeczkę
7. powtarzaj kroki 2-6 aż do skutku, tzn do momentu, kiedy nie obserwujesz już ŻADNEJ, ALE ŻADNEJ różnicy między otrzymanym wynikiem, a docelową kwotą brutto.

UWAGA! Przy powyższej procedurze pomocne jest przyswojenie pojęcia tzw widełek. W momencie kiedy wynik (patrz krok 5) PRZEWYŻSZY kwotę docelową, nie warto, ale naprawdę NIE WARTO zwiększać już kwoty wyjściowej, bo NAPRAWDĘ DO NICZEGO SIĘ JUŻ NIE DOJDZIE, NAWET DO KRESU NIESKOŃCZONOŚCI!

Tiaaaaa... Jeśli dodam, że w przypadku operacji vatowania w grę wchodzą nierzadko ułamki do 3. miejsca po przecinku - poznacie mój ból i rozpacz w powyższym temacie. A TAJEMNICZA FORMUŁA? Poznałem ją w momencie, kiedy powiedziałem sobie "dość, niech się dzieje, co chce" i zdecydowałem się odkryć Menadżerce moje miękkie matematyczne podbrzusze. Zamiast spodziewanej nagany zostałem litościwie pogłaskany (mentalnie i nie w podbrzusze, żeby nie było!) i niczym Głos Pana z Niebiesiech, spłynął na Ciecia wzór na kwotę netto:

kwota netto = kwota brutto/ 1,08

Prochem marnym jestem. Humanistą-sierotą. Ale może się jeszcze wyrobię. Hator.



* Polska Klasyfikacja Wyrobów i Usług (czytaj: Powstałam Ku Wnerwieniu i Upierdliwości)

20.09.2011

Środa, zmiana h3 - czyli 3 x Auschwitz

Tę notkę chciałem napisać praktycznie od momentu, kiedy zacząłem pisanie niniejszego bloga - ale nie miałem odwagi. Jest 6 rano, świt maluje niebo nad Magicznym Miastem na kolor brudnej ścierki, a przyglądające się mu wrony skrzeczą, swym wrzaskiem czcząc padół, na którym przyszło im po raz kolejny otworzyć szklane, ptasie ślepia. Ciecie budzą się z płytkiego, czujnego snu i rozprostowując ścierpnięte ciała spędzają z powiek resztki nocnych koszmarów: niedokończone rezerwacje, źle zameldowane grupy, zgubione klucze, przebukowane pokoje, niesprzedane wycieczki...

Niesprzedane wycieczki. Magiczne Miasto jest miastem turystów. Sprzedaje im wrażenia, przewożone w meleksach i autokarach, opakowane w muzea, knajpy, budynki, ulice, place. Oferuje, zachęca, proponuje, sugeruje, poleca, zaprasza, nakłania. Zarabia. Zarabia na żywych turystach, zarabia też na martwych. Na tych turystach, którym zafundowano kiedyś wycieczkę w jedną stronę.

W bydlęcych wagonach.

Myślę teraz o żywych i martwych turystach. Myślę o sobie. Myślę o tym, jak to działa.

Spośród wielu płatnych zorganizowanych wycieczek, goście naszego hostelu najczęściej wybierają dwie - do Kopalni Soli w Wieliczce i do Muzeum Auschwitz-Birkenau. 99% hosteli w Magicznym Mieście współpracuje z jedną z kilku lokalnych firm oferujących tego typu wycieczki w swoistym formacie all-inclusive. Rezerwujesz miejsce przez internet, autobus przyjeżdża pod hostel dwa razy dziennie, zabiera chętnych, w cenie biletu jest obcojęzyczny przewodnik, transport, wejście, wszystkie opłaty, słuchawki, po wszystkim autobus odwozi z powrotem do punktu wyjścia. Zarabiają przewodnicy, zarabia muzeum, zarabia firma, zarabia kierowca, zarabia drukarnia robiąca foldery, zarabiają rozdający je na ulicy ludzie, zarabiają polecający je hostelowi recepcjoniści. Dziesięć złotych od biletu.


Jest taka rzeźba Mirosława Bałki. Nazywa się "Auschwitzwieliczka". Niedługi, odlany z betonu, prostokątny w przekroju korytarz. 17 m długości na 2,5 m szerokości na 3 m wysokości. W suficie wycięty napis-tytuł drukowanymi literami. Przejście znikąd - donikąd. Stała kiedyś na jednym z placów Magicznego Miasta. Teraz przeniesiono ją w bardziej ustronne miejsce. Ta rzeźba jest o mnie.

Buchalteria. W grafiku godzin pracy, który skwapliwie wypełniamy pod koniec każdej zmiany, na samym dole dopisujemy jeszcze sprzedane wycieczki. Żeby nie zapomnieć. Żeby wypłacili. 3 x Auschwitz angielskie poranne, 2 x Wieliczka hiszpańska, 2 x Auschwitz francuskie popołudniowe, 4 x Auschwitz, 8 x Auschwitz, 12, 16, 146, 539, 19078, 134937, 343312...

A fotki rzeźby nie będzie.

17.09.2011

Sobota, zmiana h1 - czyli Helvetica nad głowami

Jak na razie tylko moja współsiostra w cieciostwie J. podniosła rzuconą przeze mnie rękawicę - jej propozycje znajdziecie w komentarzach do poprzedniej notki. Pierwsza moim zdaniem jest najlepsza. Kto się zmierzy? Zachęcam szczególnie tych, co czytają, ale siedzą cicho i udają że nie wiem ;) Następną razą będę po imieniu wywoływał...
A w tzw. międzyczasie rzeczone litery zawisły już na ścianie. Jest bjutiful. Pan Konserwator sam wycinał, to co by miało nie być... Pilarkę nawet spalił i musiał nową kupić. Niżej podpisany też rękę przyłożył do dzieła, bo odpowiednią czcionkę odnalazł (śliczna, taka jak w naszym logo, tylko lekko pogrubiona), szablony wydrukował, na ksero popowiększał. A współsiostra A. - którą wymienię, choć nie czyta tego bloga i nie wypomniałaby mi, że ją pomijam, taki jestem dobry - owe szablony dla Konserwatora wycinała. Jest tylko jeden mały problem. W ferworze walki zapodziała się gdzieś... kropka nad 'i'. To musi być jakiś znak... Pani Menadżerko, moja teoria jest taka: Opatrzność chce nam w ten sposób powiedzieć, że musimy w końcu powiesić szyld z logo hostelu przy wejściu do budynku! Szczególnie, że zima idzie i zbłąkanych wędrowców trza ogrzać i nakarmić. A czy byłoby ładnie, to już oceńcie sami:
Oczywiście to wiecie, ale na wszelki wypadek podaję, że
w odróżnieniu od czcionki HelveticaNeueLT Pro 65 Md,
użytej na ścianie, tutaj została zastosowana
HelveticaNeueLT Pro 35 Th.


16.09.2011

Czwartek, zmiana h3 - czyli rozsypało się, niech nie leży albo konkurs antyentropiczny

Od czasu do czasu do naszego hosta przychodzi Pan Konserwator. Osoba na takim stanowisku pełni w tego typu przybytku niezwykle istotną funkcję. Nie, nie taką jak wszyscy myślicie. Ważniejszą. Określić ją można mianem... Spowalniacza Czasu. Jak mówi wikipedia "entropia olbrzymiej większości znanych układów zamkniętych rośnie w kierunku, który nazywamy przyszłością". Nie dajmy sobie wmówić, że Pan Konserwator po prostu tylko przybija gwoździe i wymienia zamki w drzwiach. Nie! On wstrzymuje proces rozpadu! Powstrzymuje nieubłaganie płynący czas, opóźnia nadejście nieuchronnego końca! Stąd już niezwykle blisko do refleksji o śmierci, ale może poczekam z tym do 1 listopada. Wiem, poniosło mnie i nie ma to wcale sensu, ale brzmi ładnie. Zresztą a propos bezsensu i brzmienia - Pan Konserwator na polecenie Menadżerki wyciął ostatnio ze sklejki kilkunastocentymetrowej wielkości litery, które po przyklejeniu na ścianę recepcji w odpowiedniej kolejności utworzą nazwę "Hostel Butik". Moim zdaniem ich funkcja tylko pozornie będzie estetyczna, w rzeczywistości będzie chodzić o to, aby napis przypominał gościom/załodze, że nie mieszkają/pracują w hotelu tylko hoStelu i żeby sobie za dużo nie wyobrażali. Anyway, na razie literki leżą sobie rozsypane na podłodze pod półką z segregatorami i czekają na swój wielki moment. Ich widok zainspirował mnie do przeprowadzenia podczas dzisiejszej nocki małej zabawy w anagramy. Nie było łatwo, ale udało mi się ułożyć dwa - jeden słabszy, a drugi lepszy. Gdybym miał jakąś lżejszą robotę, ułożyłbym ma się rozumieć dużo więcej. Więc: zgodnie z regułą entropii mamy wyjściowy układ "Hostel Butik", który mógłby się stać rozsypanką w rodzaju "kHsBeltsout", ale powstrzymujemy ten proces i układamy na przykład:

Hel But i stok

albo

kit luB etHos

I jesteśmy happy. Jeśli Państwo Czytelnictwo ma jakieś inne pomysły to uprasza się o podsyłanie w komentarzach. Nagrodą dla najbardziej efektownego wykwitu twórczości, którą przyzna jury w składzie jeszcze nie ustalonym, będzie dowolnie wybrany darmowy weekend dla dwojga w naszym gościnnym przybytku. Pod warunkiem, że odbędzie się w koedukacyjnym pokoju wieloosobowym i będzie trwał od poniedziałku do środy. Bye bye.

11.09.2011

Niedziela, zmiana h2 - czyli perscy intelektualiści na delegacji z płonącymi wieżami w tle

Rocznica dziś wiadoma. Z tej okazji krótka impresja na temat "Inny w oczach Ciecia".
Od sześciu dni mieszka u nas pięciu obywateli Islamskiej Republiki Iranu. Przyjechali na jakąś konferencję naukową, oddelegowani przez Uniwersytet w Teheranie. Jeden jest w dormie. Pozostali mieli zarezerwowane dwa twiny, ale kiedy po przyjeździe zobaczyli, że jeden z pokojów ma dodatkowe łóżka bez zastanowienia zamieszkali w nim w czwórkę. Drugi pokój trzymają w odwodzie, nie chcieli oddać nam klucza. Zapłacili - to mogą trzymać. Jest pusty, na stoliku nocnym leży tylko jakaś książka. Nie, nie Koran. Historyczna. Nie powiem, skąd wiem ;) Przywieźli ze sobą cały zapas domowej roboty podpłomyków, tudzież placków, coś w stylu tych, w które owinięte są kebaby. Wieczorami ubierają się w świecące srebrne garnitury oraz różowe koszule, zaczesują włosy do tyłu i wychodzą na miasto. Cieciowy ograniczony rozumek pracował na coraz wyższych obraotach, a niepewność w temacie persów puchła z dnia na dzień, aż do momentu kiedy, któregoś dnia, późną porą, jeden z nich z charakterystycznym angielskim akcentem poprosił mnie o wskazanie drogi do klubu o wdzięcznej nazwie Casablanca. Moje podejrzenia co do proweniencji lokalu szybko się potwierdziły. Po wyguglowaniu stosownej nazwy, okazało się, że jest to oddalony od centrum Magicznego Miasta night club, który - wg informacji na stronie internetowej - oferuje "wysoki statndard usług" i "ekskluzywne warunki". Irańczyk zapytał mnie przy okazji, czy w pobliżu jest jakiś sklep, w którym mógłby kupić ubranie. I wybył. Po kilkudziesięciu minutach do hostelu zadzwonił telefon. Najpierw usłyszałem charakterystyczny wrzask grupki małych dzieci, następnie odezwała się kobieta i z charakterystycznym angielskim akcentem, zapytała czy może rozmawiać z mężem. "Jest w mieście z kolegami", odpowiedziałem po chwili trudnego milczenia. "Nie wiem kiedy wróci. Czy coś przekazać?", zapytałem. "Nie trzeba, zadzwonię później". Odłożyła słuchawkę. Pewnie chciała zapytać, czy smakują mu placki. I czy na pewno nosi ciepłe skarpety, które spakowała mu na wyjazd do zimnego Lechistanu. "A więc tam jest tak samo jak w Polsce", pomyślałem i odetchnąłem z ulgą. Mój Cieciowy ograniczony rozumek podpowiedział mi, że Inny czy nie Inny, ale swoim - to on krzywdy nie zrobi.

9.09.2011

Piątek, zmiana h2 - czyli elegia i pecunia

Stało się. S. był dziś ostatni dzień w pracy. A ja miałem wolną ostatnią godzinkę. Oto jej poetyckie żniwo. Ekhem...

Elegia na odejście S.

Menadżer nasz dziś odchodzi.
Do innej przeskoczył łodzi
I teraz w dal, hen, gdzieś płynie...

Widzę go, jak we mgle znika,
Przejął posadę sternika
Tam. Lecz czy w sztormie nie zginie?

Łodzią tą hostel jest nowy,
A imię jego, ach, wdzięczne...
Nie zdradzę go, nie ma mowy!
Nie podam pensji miesięcznej!

Nie krzyknę, żem jak sierota,
Że boli serce skrzywdzone,
Że tylko podła istota
Tak wzgardzić może swym domem!

Ból zdławię, wepchnę do wnętrza,
Niech niczym ziarno kiełkuje,
Buduj się zbrojo potężna!
Cierpienie w siłę przekuję...

Bronić się będę przed żalem,
Grać nieczułego na wieki.
Afekty przygwożdżę palem
Ostrym, bolesnym jak ćwieki.

Prawda spod maski wyziera,
Cynizm, co życiem dziś włada:
Skusiła nam Menadżera
Nowa, intratna posada.

Myśleć inaczej nie umiem,
Porządek rzeczy rozumiem,
Samochód, dom, dzieci, żona...

Odpływa, przygładza włosa,
Patrzy Menadżer z ukosa,
Wie, że niewinność stracona...

Tym razem było za darmochę. Ale oczywiście, jak ktoś zamówi inny wiersz okolicznościowy, to jestem gotów się sprzedać. To ile dajecie za zwrotkę?

I niech to będzie puenta niniejszych wypocin.

6.09.2011

Wtorek, zmiana h1 - czyli za morze na gębę

Uwaga wstępna: w celu uzyskania adekwatnego tła dźwiękowego podczas lektury poniższej notki proszę zapodać następujące nagranie:


Jedną z niewątpliwie największych zalet pracy hostelowego recepcjonisty jest możliwość poznawania tzw. nowych ludzi. Bez przesady oczywiście, niech nikt sobie tutaj nie myśli, że nic tylko się ciecie z Magicznego Miasta integrują - pewnie zależy to od hostelu, ale czasu na pogaduchy wcale tak dużo nie ma, jak by się niektórym mogło wydawać. Niemniej jednak między jedną rezerwacją, a drugim telefonem da się więzi międzyludzkie pielęgnować. Można to robić z czysto prywatnych pobudek, można traktować sprawę jak misję. Do wielu imion cieciów z Magicznego Miasta zapomniałem bowiem dodać jedno z najważniejszych - bądź co bądź jesteśmy przecież ni mniej ni więcej, jak Ambasadorami Polski. Efekt pierwszego wrażenia, czaicie? To nasze uśmiechnięte gęby są wizytówką Nadwiślańskiego Kraju. To nasza czyny i zaniechania rzutować będą na obraz Ukochanej Ojczyzny w oczach świata. Cóż za odpowiedzialność! W wolnych chwilach nie mogę wręcz przestać o tym myśleć. Nawet przed zaśnięciem staram się wizualizować sobie swój następny dzień w Hostelu Butik, myślę o tym, jaki tym razem będę, dumam o czekającym mnie ważnym zadaniu, ćwiczę przed lustrem mimikę, robię pompki, czytam romantyków, uczę się na pamięć kolejnych przepisów na pierogi... Czasem warto.
Kilka dni temu do hosta przyjechała energiczna Dunka z wnukiem. Zatrzymali się na tydzień. Od razu poczułem do niej sympatię, która wydatnie zwiększyła się, kiedy po wyrecytowaniu formułki o zorganizowanych wycieczkach do kopalni soli, jakie możemy jej zarezerwować (z prowizją dla recepcjonisty!) usłyszałem od niej, że przecież właśnie chodzi o to, by poznawać kraj znajdując, sprawdzając i załatwiając sobie wszystko samemu. Kolejny wzrost sympatii odnotowałem, gdy po tym jak poprosiła mnie o wskazanie najbliższej apteki, a ja odesłałem ją do wielkiej galerii handlowej znajdującej się tuż przy starym mieście, skrzywiła się z obrzydzeniem stwierdzając, że nienawidzi tego typu miejsc i że stawianie takich molochów w sercu miasta jest urbanistycznym skandalem. Skończyło się na tym, że przeprowadziliśmy baaardzo sympatyczną rozmowę, dzięki której dostałem szansę wygłoszenia mini wykładu na temat subtelnych poruszeń polskiej duszy, Ziem Odzyskanych, katastrofy smoleńskiej, husarii oraz kryzysu na rodzimym rynku mieszkaniowym. Wrażenie musiało być dobre, bo dostałem... zaproszenie do domu Dunki na Bornholmie. Valhalla, I am coming!!! Tylko czy dostanę urlop?

Bornholm i moja nieobecność na nim.

2.09.2011

Czwartek, zmiana h3 - czyli mielonka

Hostel Butik robi się sławny. Od kilku dni zaczęliśmy dostawać spam. Vicodin, Viagra, penis enlargement, Super P-Force, Female Viagra, Xenical, zdesperowani afrykańscy dyplomaci proszący o pożyczki - jednym słowem całe zło tego świata. W Hostelu Lemon, w którym wcześniej pracowałem, było tego od groma. Nie dziwota, bo obiekt dużo starszy i jego skrzynka wygenerowała już sporo ruchu mejlowego. Nasza, jak widać, powoli zaczyna się rozkręcać. A to będzie oznaczało, że dużo częściej niż do tej pory z głośników podłączonych do naszego recepcyjnego komputera będzie rozlegał się charakterystyczny dźwięk, oznaczający przyjście nowej poczty elektronicznej. Dużo częściej więc ciecie z Hostelu Butik będą odczuwały ten charakterystyczny lekki skurcz gdzieś w okolicach splotu słonecznego, który jest reakcją na ów złowieszczy dźwięk - you've got mail! Znacie to uczucie, prawda? Serce jakby zamiera, chwila napięcia, otwieracie okno i... ulga. To tylko mailowa mielonka. Del. Ale w duchu i tak rzucacie mięsem.