31.12.2011

Sobota, zmiana h3 - czyli Szczęśliwego Nowego (wy)Roku!

Nie mam w tym roku żadnej zmiany w sylwestra, zresztą w poprzednim też nie miałem. Właściwie nie ma mnie nawet w Magicznym Mieście. Będę jutro. Na razie przebywam w miejscu zwanym przez niektórych Miastem Spotkań i będącym tak samo "spotkań", jak Magiczne Miasto jest "magiczne". Dla uzyskania bardziej dramatycznego i cięższego egzystencjalnie efektu perfidnie podszyłem się pod zmianę współsiostry w cieciostwie, której tym razem przypadła ta jakże wyjątkowa, cudowna i jedyna noc(ka) w roku. Pozdrawiam Cię, J. - parafrazując Williama Sz.: ktoś nie śpi, aby bawić się mógł ktoś. A podszyłem się po to, aby podzielić się z Wami Noworocznymi Postanowieniami Ciecia z Magicznego Miasta. W końcu postanawiać można wszędzie, a cieciem wbrew pozorom jest się zawsze, nawet po wyjściu z pracy.
  1. W cieciostwie swym się doskonalić, albowiem sztuką jest ono i - autentycznie przeżywane - radość nieść może gościom i ukojenie ich dusz
  2. Blogaska pieścić i hołubić, wielość czasu swego mu poświęcając, acz nie tak, by praca odpowiedzialna cieciowska na tym cierpiała, o gości potrzebach i komforcie pobytu nie wspominając
  3. Na tarasie hostelu nie palić, sumiennie wszelkie nocne obchody przeprowadzać i wizytowki obiektu gościom wyjeżdżającym z uśmiechem wręczać, albowiem przykład z góry idzie, nawet jeśli góra owa właściwie dołem jest
  4. Materac przenośny dmuchany - wzorem współbrata w cieciostwie M. - kupić, by pleców swych szlachetnych spaniem na recepcyjnej podłodze więcej już nie doświadczać 
  5. Nad akcentem brytyjskim pracować, by nie tylko Amerykanów, ale i Wyspiarzy kosmopolityzmem swym radować
  6. Z przerzucaniem czasowników na koniec zdania i ogólnopojętą archaizacją stylu skończyć
  7.  Ulissesa Joyce'a przeczytać
Jak myślicie, czy kolejność zaprezentowanych punktów układa się od najważniejszego do najmniej ważnego, czy odwrotnie? Ech... Szczęśliwego Nowego (wy)Roku!

Lekko zagubiony w czasoprzestrzeni
Cieć, z szumem informacyjnym
w częściowo zakutym łbie,
na tle noworocznych fajerwerków.

29.12.2011

Czwartek, zmiana h1 - czyli Kaf 7 albo megafota

Motto:
Nie będzie w tym roku sylwestra.
Nie zagra żadna orkiestra.
Nie spłynie rynsztok szampanem.
Nie pójdzie w tan pani z panem.
(Cieć Cieciowicz)

Magiczne Miasto zabite na głucho. Koniec igrzysk, zaciskamy pasa. W listopadzie bodajże ogłoszono oficjalnie, że sylwestra w tym roku - niet. Ja tam wybitnie nie żałuję, co to za sylwester, na którego zapraszają jakiegoś Rubika. Kostkę to ja sobie mogę i w domu poukładać. Zeszłoroczna impra sylwestrowa w Magicznym Mieście nazywała się dość kuriozalnie. WOW!night. Weź Odejdź Wpodskokach!night - tak bym to rozwinął. No ja przepraszam, ale jak na zeszłorocznej stronce www tego słynnego magicznomiejskiego wydarzenia przeczytałem frazę uczestników WOW!night, największej klubowej imprezy w Europie, zachęcamy do odnalezienia siebie na megafocie, poczułem się tak, jak chyba nie miałem się poczuć, czyli jak Megacieć. Okej, dość malkontenctwa zaprawionego jadem. W każdym razie - rzeczywiście - jak sylwestrowego koncertu nie ma, to i rezerwacji w hoście jakby troszkę mniej niż w 2010. Negatywny wpływ na sytuację mógł mieć również fakt, że tym razem kalendarz nie dopisał i Nowy Rok przypada na niedzielę. Odbijemy sobie na wiosnę, bo w nadchodzącym roku kalendarz okazał się wyjątkowo korzystny i obrodził nam w przedługaśny weekend majowy. Jeśli dożyjemy - w końcu apokalipsa blisko. Pomijam fakt, że z apokalipsą, czy bez - i tak wszystkich nas czeka egzystencjalna perspektywa najtrafniej określona przez Jana Brzechwę w wierszu pt. "Na straganie": i tak wszyscy zginiemy w zupie. No, ale nawet jeśli, to do tego czasu gdzieś spać trzeba.
Dzisiejszy, SIÓDMY JUŻ KAFEL, z deczka sylwestrowy właśnie, zawiera obserwację paradoksalnego być może nawet faktu, że grupy społeczne uważane za "marginesowe" mają nierzadko lepszy gust muzyczny, niż tak zwani "porządni obywatele".

Kaf 7

28.12.2011

Wtorek, zmiana h3 - czyli rozmówki angielsko-policjanckie

Niedawny incydent z Hiszpanami (patrz: trzy notki temu) w sposób dobitny uświadomił mi skalę indolencji policji Magicznego Miasta w temacie języków obcych. Nie mam powodów, by nie przypuszczać, że problem ów dotyczy polskiej policji w ogóle, ale zlitujmy się, w mieście, które mianuje się turystyczną stolicą kraju, jest on jeszcze bardziej skandaliczny niż w innych miejscach. Żeby do zwykłej sprawy trzeba było ściągać mówiącego po angielsku policjanta aż z odległego punktu miasta? Mon Dieu! Przypomniało mi się, że swego czasu, gdy cieciowałem jeszcze w Hostelu Lemon, zaliczyłem podobne zdziwko, kiedy jeden z naszych gości, któremu ukradziono portfel i którego odesłałem do posterunku znajdującego się w Rynku, powrócił po jakimś czasie do hosta z informacją, że nic nie załatwił, bo żaden z pracujących tam funkcjonariuszy nie mógł go zrozumieć. Sacre bleu! No gdzie jak gdzie, ale W RYNKU?! W miejscu w którym przewalają się tłumy obcokrajowców? W sezonie letnim? Ani me, ani be? Ani grama kukuryku nawet? Ja przepraszam, ale jak oni zdali maturę? Postanowiłem więc w ramach pomocy przygotować dla naszych granatowych kolegów kilka zwrotów z rozmówek angielsko-policjanckich:

Mister policeman, my wallet has been stolen, I need help!- Mam polisę, małolat zostawił mi ją na stole, ajaj pomocy!

Where can I find the nearest tram stop? - Erką fajną De Niro tam się zatrzymał.

Is there any contemporary art museum in your city? - Tereny skąd są pożary arterią miziam, by były syte.

Do I have to go right or left now? - Dumaj, mam tu gołe, rajtuzy mi olał.

Can you take a picture of us, please? - Ken i Ziutek epicko kwas plisowali.

I'm lost. - Co za los.

Zaiste, nie jest przybyszom zza granicy w Magicznym Mieście łatwo. Co za los. Kto z Państwa Czytelnictwa pomoże i przetłumaczy kolejne zwroty, by nasi biedni policmajstrzy nie byli aż tak bardzo lost?

26.12.2011

Poniedziałek, zmiana h1 - czyli hostel w chmurze

Chmury nadciągnęły nad hostel Butik. No, może nie chmury, ale jedna chmura. Mamy nowego Menadżera. Rekrutacja była przeprowadzana skrupulatnie i wieloetapowo przez ostatnie tygodnie, a egzaminacyhne kwestionariusze obfitowały w podchwytliwe korporacyjne pytania w rodzaju "którym elementem długopisu szefa chciałbyś być: sprężynką, wkładem czy przyciskiem" lub "jak zachowałbyś się, gdyby do recepcji weszła owca w bikini". Jeden ze śmiałków dał radę, pokonal setki kandydatów i dostał szansę. Wśród załogi krąży co prawda teoria, że najważniejszym kryterium, branym pod uwagę podczas rekrutacji było imię kandydata, a jako że nowy Menadżer dostał na chrzcie to samo imię, co jego poprzednik - nie dziwota, że został przyjęty. Zresztą, imię - nie imię, i tak w ostatecznym rozrachunku liczy się pierwsze wrażenie. Moje w każdym razie było pozytywne. Cóż, obaczym, jak sobie poradzi, niebożątko, chłe, chłe... A wspomniana chmura, to nie to, co myślicie. Owszem, nowy Menadżer przyciągnął za sobą chmurę, ale... cyfrową. Przechodzimy na permanentny on-line. Koniec wstrętnych analogowych papierzysk i okropnych kosztogennych telefonów, recepcjoniści dostali dostęp do zawieszonego w wirtualnej przestrzeni sieci tajemniczego pliku z mnóstwem zakładek i będą na bieżąco wpisywać do niego, co trzeba, tak żeby Menadżer mógł monitorować sytuację 24h na dobę. Wielki Brat patrzy. I wcale nie mam tu na myśli Menadżera, ale... Google. Bowiem sprzymierzeńcem naszym zostało Google Docs. Wszystko już teraz będą o nas wiedzieć, na swoich pilnie strzeżonych serwerach gromadzić będą stosowne materiały i w dniu Apokalipsy, gdy przejmą kontrolę nad światem, nie zapomną i o nas. Trzeba gromadzić zapasy, bo to przecież już wkrótce, rok 2012 już za parę dni! A co, macki koncernu z Mountain View są już wszędzie! Macie telefon z Androidem? Korzystacie z Youtube'a? A blogspot, dzięki któremu czytacie te słowa, czyj jest? "Trust no one", jak mawiał Fox Mulder z serialu Z archiwum X. I ufaj pierwszemu wrażeniu. Szczególnie, gdy pracujesz jako cieć.

24.12.2011

Sobota, zmiana h1 - czyli Wesołych Świąt!

Mieliśmy w Butiku zakładową wigilię. Menadżerka sypnęła funduszami, koledzy i koleżanki, pod wodzą współsiostry w cieciostwie J. (brawa!), zajęli się aprowizacją. Cieć zrobił nawet sałatkę, której nikt nie chciał jeść. Było bardzo wesoło, szczególnie pod koniec. Znaleźliśmy na przykład czyjegoś buta w zamrażalniku. Nie wiedziałem, że czerwony barszcz może tak uderzyć do głowy... Generalnie, co tu dużo mówić - pysznie było, ciepło i świątecznie. Niech i u Was tak będzie. Pozwólcie, Drodzy Czytelnicy i Drodzy Goście, że przekażę Wam w imieniu właścicieli, menadżerów i pracowników naszych hosteli świąteczne życzenia:


23.12.2011

Piątek, zmiana h1 - czyli Wierny Odźwierny

Od dobrych paru dni mieszka u nas w dormitorium pan Adam. Człowiek choć otwarty i niezwykle kontaktowy, to jednocześnie lekko tajemniczy. Zastanawiamy się z załogą, czym właściwie pan Adam się zajmuje, kiedy nie ma go w hostelu. Świadomi jednak istnienia podstawowej w naszym recepcjonistycznym fachu zasady dyskrecji - nie pytamy. Czasami tylko, przypadkiem, wychodzi to i owo z życia naszego gościa - jakiś domek we Włoszech, jakaś ponad stuletnia babcia... Pan Adam zadomowił się w hostelu, poznał już chyba wszystkich pracowników, nie zdziwiłbym się, jakby z listonoszem był na "ty". Niby luzik, ale - jak się niedawno okazało - nie ma zmiłuj się, gdy przychodzi co do czego. A do czego przyszło? Otóż w sezonie zimowym, gdy mamy niewielu gości, zdarza się nam odwoływać nocne zmiany na recepcji. Rezydenci dostają karteczki z kodami wejściowymi do budynku i do segmentów, żeby mogli swobodnie wchodzić i wychodzić pod nieobecność załogi. Problem zaczyna się, gdy zgubią swoje ściągawki. Ostatnio zdarzyło się to pewnym młodym, zmęczonym Hiszpanom, wracającym o 5 nad ranem z nocnego maratonu szlakiem wyszynków Magicznego Miasta. Po przysłowiowym pocałowaniu klamki hostelu zaczęli w desperacji dobijać się do drzwi. Perspektywa spędzenia trzech najbliższych godzin na zimnej klatce schodowej gorącokrwistym południowcom po kilku głębszych nie wydawała się zbytnio pociągająca. Na dodatek nasz drugi obiekt, Hostel Lemon tej nocy też był zamknięty, więc podany na wywieszce na drzwiach numer Lemona, na który należało dzwonić w sytuacjach awaryjnych, nie odpowiadał. Nie wiem czy pan Adam czuwał tej nocy, czy obudziły go hałasy, wiem jedno - nie wpuścił ich do hostelu. Za Chiny Ludowe. Nie przekonał go nawet klucz do pokoju, który okazali mu Hiszpanie. Trzeba Państwu bowiem wiedzieć, że pan Adam jest wykwalifikowanym pracownikiem ochrony i nie takie sytuacje w życiu widział. Obstawał twardo przy swoim: jest tu tylko gościem i nie może. Rozjuszeni jak byki na korridzie Hiszpanie postanowili ściągnąć posiłki i zadzwonili na policję. Ta przyjechała po dobrych kilkunastu minutach, okazało się bowiem, że trzeba było specjalnie ściągać policjanta z jakiejś dalekiej dzielnicy Magicznego Miasta. Najwyraźniej wśród wszystkich funkcjonariuszy chroniących tej nocy naszą metropolię tylko on władał językiem angielskim w stopniu komunikatywnym. Pan Adam zażądał od policjantów pisemnego oświadczenia, że w sytuacji gdyby okazało się, iż wpuszczeni przez nich Hiszpanie, nie daj Boże, nie opłacili jeszcze pełnego kosztu pobytu, a uciekli z hostelu przed przyjściem recepcjonisty na poranną zmianę - to sami policjanci wyrównają stratę z własnej kieszeni. Siła argumentu tym razem okazała się większa niż argument siły. Policjanci przestraszeni wizją uszczuplającej się pensji, wycofali się na z góry upatrzone pozycje. Pan Adam wrócił do dorma. Hiszpanie zaś siedli na schodach przed recepcją, by jeszcze raz przemyśleć swoje życie i pożałować, że zamiast pielgrzymki do Santiago de Compostela wybrali uroki nocnego życia w Magicznym Mieście. Ale w sumie nie wyszli na tym najgorzej, decyzją Menadżerki tego samego dnia dostali od hostelu darmową wycieczkę do Kopalni Soli. Na osłodę. W końcu w sumie też byliśmy częściowo odpowiedzialni za całą tę przygodę. Tylko uwaga, Drodzy Przyszli Ewentualni Goście, proszę nie stosować triku ze zgubioną ściągawką w celu wyłudzenia darmowych wycieczek! Poza tym wszystko wskazuje na to, że pan Adam jeszcze jakiś czas u nas pomieszka. Ostatnio zapowiedział, że jakby co, to ma 2. dan i 3 kiu w aikdo. I jakby co, to wygląda tak:

Pan Adam.
Zdjęcie z kartoteki
Hostelu Butik.

21.12.2011

Środa, zmiana h2 - czyli Kaf 6 albo błysk samotności

No, spadł wreszcie niewdzięcznik. Śnieg, znaczy. Z tej okazji, jak i na poczet nadchodzących Świąt, odrobina magii na blogu. Jak sobie kursorem poruszacie, to śniegiem delikatnym Wam sypnie. Dopuszczam też interpretację, że to magiczny pył. Ewentualnie kokaina. Tak dyskretnie, niedużo, bo wiem, że internauci nie lubią, jak im się wizual zbytnio osładza. No, chyba, że mają 12 lat i czytają blogi o szczeniaczkach, względnie My Little Pony. Jest też gwiazda. W sensie kometa. A może Wenus. A może Krzyż Południa. Ale krzyż to w sumie nie te święta. To znaczy te też, ale w perspektywie. Ech, trudne to wszysko... Abstrahując od teologiczno-astronomicznych zawiłości, jakbym na ciecieoblogu takie lokalne Google Doodle na różne okazje robił, to by dopiero było! Już mi chyba odbija. Ale wiem nawet czemu.
Gdziesik wyczytałem w gazecie ostatnio, że okres świąteczny charakteryzuje się zwiększonym odczuwaniem samotności. A praca ciecia w Magicznym Mieście wbrew pozorom jest bardziej pracą samotniczą niż drużynową. Niby się wielu gości przewija, międzynarodowe kontakty zawiera, ale wszystko to jakieś takie powierzchowne i w ostatecznym rozrachunku biedne cieciątko zostaje samo wpatrzone w monitor w oczekiwaniu na kolejnego maila z rezerwacją. A już szczególnie da się to odczuć podczas nocnej zmiany o 4 nad ranem. Z tym, że wtedy żadne maile nie przychodzą. A już zdecydowanie szczególnie samotnie jest podczas zmiany w Wigilię. Wiem z autopsji. Poniższy KAFEL SZÓSTY dedykuję wszystkim tym, którym samotność może nie dojmująco, ale jednak troszku doskwiera. Wiem, że to trochę związkocentryczne ujęcie, a nie wszystkie samotności mają tego typu podłoże, ale tak wyszło. Zawsze możecie kontrkafel wystosować. Wiem, wiem, nie chce się nikomu. Jestem samotny w temacie kafli. Chlip, chlip...

Kaf. 6
A jesli los biednej kaczki (kaczora?) jednak nas wzrusza (bo co do losu Ciecia - to nawet się nie łudzę), zawsze możemy trochę kursorem nad nią (nim?) pomachać. Nie żeby miało pomóc, ale przynajmniej pobłyszczy chwilę.

PS
A tak poza tym - a propos błyszczenia - doznałem oświecenia i otagowałem wszystkie notki. Zeszło mi trochę, ale za to teraz można z prawej strony znaleźć ładną chmurkę ze słowami kluczowymi. Mam nadzieję, że zainteresowanym ułatwi to lekturę na konkretne tematy. Jest jeszcze parę innych zmian, myślę że widocznych. Czego się nie robi, by zabić samotność, nie?

19.12.2011

Niedziela, zmiana h1 - czyli DJ Cieć prezentuje, część 1. albo bobry, Soyki i psychuszki

Cholercia. No nie da rady. Jak się temat ho(s)telu w sztuce pojawia, to od razu musi być smutno. To znaczy mnie to pasuje, ale nie wiem czy Szanownemu Czytelnictwu. Ach, i musi być jeszcze o miłości. Ktoś z Państwa zasugerował ostatnio, żebym muzyczne okołohostelowe skojarzenia uruchomił, bo było już co nieco o filmie, były wiersze, kronika policyjna, ostatnio nawet relacja sportowa się napatoczyła. Okej. Uruchomiłem. Na pierwszy ogień zapuśćta pleja tutaj:


Tom Tom's Room, Brad Mehldau & Bill Frissell

Pięknie. Baaardzo pościelowo. Plus - zwróćmy uwagę na dialog. O bobrze. A jeśli jest o bobrze, to musi być o miłości... Wtajemniczeni będą wiedzieć o co chodzi. Motyw pochodzi z filmu Million Dollar Hotel. Teraz coś z naszego rodzimego podwórka:

Uciekaj, moje serce, Seweryn Krajewski

Moim skromnym zdaniem jest to jedna z najpiękniejszych polskich piosenek w historii. A powyżej najpiękniejsza jej interpretacja. Gdzieś w hotelowym korytarzu krótka chwila... Okej, stop, bo będę ryczeć i przed gośćmi się skompromituję. Ekhm, ekhm. No to teraz - klasyka:

Hotel California, The Eagles

Oj, jak smutno. Jeśli dodam jeszcze, że tekst piosenki otwiera stosunkowo szerokie pole do interpretacji, gdyż ostatnia zwrotka sugeruje, iż tytułowy hotel może być tak naprawdę szpitalem psychiatrycznym, a kto wie, nawet i metaforą czyśćca, to już w ogóle się pochlastać można. Unikamy więc rozlewu krwi i czym prędzej zmieniamy nastrój:

The Ballad of John and Yoko, The Beatles

O co biega? Kluczowa jest zwrotka trzecia, której tekst brzmi: Drove from Paris to the Amsterdam Hilton,/ Talking in our beds for a week./ The newspapers said, "Say what you doing in bed?"/ I said, "We're only trying to get us some peace". Otóż między 25 a 31 marca 1969r. świeżo poślubieni sobie John Lennon i Yoko Ono w godzinach 9-21 w swoim amsterdamskim pokoju hotelowym przyjmowali międzynarodowe media by porozmawiać o pokoju na świecie w ramach akcji Bed-In for Peace. Ten sam happening powtórzyli parę miesięcy później w Montrealu. Uwaga! Były bobry, choć - ku zawiedzeniu pismaków - tylko na zdjęciach, które rozwiesili na ścianach. No dobrze, to teraz wisienka na torcie:

Der letzte Tag, Tokio Hotel

Niegrzecznie słitaśne i mrocznie koffane emochłopaki, na widok których myśli każdej (nie)szanującej się gimnazjalistki zaczynają niebezpiecznie krążyć wokół tematyki bobrów. Niom. Na szczęście bez dowodu w Europie gości nie meldujemy, więc nici z pokoju i trzeba będzie poczekać aż starzy z chaty wybędą. Kurczę, a może właśnie w Tokio meldują dzieciaki i stąd nazwa zespołu? Acha, mam nadzieje, że jasne jest dla Państwa - oczywiście Tokio Hotel sucks!

Rozkręcam się. To be continued.

17.12.2011

Piątek, zmiana h2 - czyli studio sport


...a więc proszę Państwa, szkoda, że państwo tego nie widzą, stacje meteorologiczne Magicznego Miasta zanotowały w ciągu ostatnich kilku godzin znaczący wzrost gęstości smogu unoszącego się na głowami mieszkańców grodu, spowił on urokliwe miejskie uliczki mglistym woalem, czym dodał jeszcze miastu owemu magii, jednak jeśli tu przyjedziemy, uważajmy gdy popijać będziemy magiczne piwko w jednej z magicznych knajpek aby nie kaszleć i nie zalać tchawicy solidną porcją magicznego trunku, tchawice bowiem będą nam potrzebne już za pół roku, dlaczego, proszę Państwa, zanim padnie odpowiedź na to pytanie, odpowiedź radosna i przejmująca, odpowiem na pytanie inne, które, jestem tego pewny, urodziło się w Państwa głowach już jakiś czas temu, są przecież Państwo inteligentni i dociekliwi, jak każdy szanujący się Nadwiślanin i dodam, że nie bez przyczyny o narodowościach wspominam i myślę, że tym napomknięciem wywołałem w Państwa głowach kolejne pytanie, istna lawina pytań, nie taka jednak śmiertelna, jakaż to radosna lawina, zresztą przecież nie ma śniegu, coś słaby pod tym względem tegoroczny grudzień, słaby, ale po kolei, skąd ten smog, zastanawiają się Państwo, taak, taak, widzę ich, to hotelarze Magicznego Miasta energicznie zacierają ręce, a znad ich spracowanych dłoni unosi się proszę Państwa dym, dym wywołany tym tarciem unosi się do atmosfery i zwiększa gęstość smogu, teraz już Państwo wiedzą i powtórzę, szkoda że Państwo tego nie widzą, ten smog jest niczym, że tak powiem, Wawelski Smok, bo i smoczy to sukces proszę Państwa, chciałoby się rzec, wielki trzygłowy smok sukcesu szacownego nadwiślańskiego grodu, smok który jednak nie pożera, smok łagodny ale i dynamiczny zarazem, taki to proszę Państwa smok, drodzy Państwo, giganci, co ja mówię, tytani przyjeżdżają do Magicznego Miasta na pobyt swój, trenować będą na obiektach okolicznych, spać miesiąc cały proszę Państwa i być może inne rzeczy robić, któż oni pytacie, będą to mistrzowie niedawni światowi z Krainy Bunga Bunga, wraz z nimi wicemistrzowie obecni z Ziemi Kanabisu Legalnego oraz głodni powtórzenia sukcesu sprzed kilkudziesięciu lat i zdobycia tytułu światowego mistrza fajterzy z Wysp Lewostronnego Ruchu, waleczne to ekipy, krwi że tak powiem żądne, bo i gra niczym bitwa przecież, cytując klasyków dwudziestu dwóch mężczyzn o manualnej sprawności nogi przewyższającej sprawność ręki, uganiających się za skórzanym okrągłym przedmiotem pożądania, ale proszę Państwa, co równie ważne przecież wobec kogo, wobec setek, tysięcy, milionów oglądających przed telewizorami i na żywo i o tych drugich tysiącach właśnie tu mowa i to ze względu na nich tak radośnie zacierają ręce właściciele obiektów noclegowych, bo wraz z drużynami przyjadą niczym dworska czy prezydencka świta oni, kibice wierni i bynajmniej nie bierni przecież, aktywnie kupujący, tłumnie korzystający z usług, również i tych podejrzanego sortu, których szczegóły przemilczę, nadajemy w końcu w paśmie dziennym, muszący coś jeść, gdzieś spać i wydalać, to drugie, a także ze wstydem muszę powiedzieć trzecie, będą robić w lokalnych hotelach, schroniskach, kwaterach prywatnych, kempingach, na dworcach, pod mostami, w parkach  i, last but not least, w hostelach, taaak proszę Państwa, co za emocje, kto da więcej, ceny rosną, dym unosi się już nie tylko z rąk ale i znad głów menadżerów i kierowników recepcji, myślą twórczo, myślą intensywnie, jak zrobić, żeby zarobić, czy kibice z Ziemi Kanabisu Legalnego nie będą zbyt często wpadać w depresję, skoro ich kraj jest w jednej czwartej położony pod poziomem morza, czy na potrzeby mieszkańców Wysp Lewostronnego Ruchu przestawić kierunek odkręcania i zakręcania kurków w kranach, czy wreszcie przyjmować ewentualne łapówki za rezerwację lepszych pokojów od gości ze słynącej z korupcji i nepotyzmu Krainy Bunga Bunga, pracownicy obiektów noclegowych dołączają się do zacierania rąk, licząc na premie i podwyżki, choć nie czynią tego tak entuzjastycznie jak kadra kierownicza, lekko być może obawiając się ewentualnych uszkodzeń ciała ze strony znanych z waleczności i zadziorności mieszkańców z Wysp, nie są także pewni czy nie będą musieli sprzątać po przybyszach z Ziemi Kanabisu, którym po skonsumowaniu przywiezionych z kofiszopów zapasów przyjdzie do głowy jeździć po obiekcie rowerami, boją się też nieco, że ich jaźnie zostaną zmasakrowane w wyniku nadmiernego słuchania piosenki "Volare", puszczanej z lubością godną hymnu narodowego przez mieszkańców Krainy Bunga Bunga, mimo tych wszystkich obaw liczą jednak, że będzie dobrze, wierzą że nawet jeśli reprezentacja Nadwiślańskiego kraju jakimś cudem nie wygra tych mistrzostw, to wygrają oni, po trudnej walce, walce okupionej licznymi kontuzjami, ale wygrają, wygrają wspólnie, wygrają wszyscy, wygra Nadwiślański Kraj i wreszcie wygra Magiczne Miasto, zwycięstwem swoim udowadniając sprawność organizacyjną i przekonując niedowiarków, że Zimowa Olimpiada w pobliskiej Śnieżnej Pipidówie jest pomysłem realnym i wartym rozważenia przez międzynarodową opinię publiczną, halo halo Janku, oddaje głos do studia w Warszawie...

14.12.2011

Środa, zmiana h1 - czyli fasada i trochę tego, co pod nią

Oda na cześć kompaniji dziarskiej, która renowacyję budynku przy placu imć Matejki Jana niemal do chwalebnego końca doprowadziła i Ciecia w recepcyji swej ukontentowała, melancholiję w sercu jego wrażliwem jednakowoż również wywołując, co rymami swemi poniższemi zaświadcza

Fasadę nam odpicowali.
Choć kryzys w Unii - radę dali!
Teraz swym blaskiem w oczy wali.

Zeszło im sto roboczogodzin,
A po powrocie do swych rodzin
Krzyknęli "już was nie zagłodzim!"

Dostali nasi robociarze,
w piątek po szychcie, jak Bóg każe
pensję - kupią dzieciom draże,

Żonom (bądź Mężom?) coś tam wręczą,
Z radości skoczą nad poręczą,
Z kumplami litra pół wymęczą

I w Polskę pójdą Drodzy Moi,
Rzucą się serca do podwoi
Raju, co w wódce blizny goi...

A potem gdzieś na ławkach legną,
Upstrzonych wokół lśniącą flegmą
I ku snom pięknym w dal pobiegną.

Świt ich poniedziałkowym chłodem
Obudzi. Strzelą dużą wodę,
Dziś nie pojadą samochodem:

Na nogach pójdą chwiejnym krokiem
Na rusztowania, tuzin okien
wymieniać, gdzieś pod jakimś blokiem.

Tynk strukturalny kielnią chlapną,
Kufajki szczelniej kołnierz zapną.
Do piątku. Wtedy znów odsapną.

Parter i balkony będą pewnie wkrótce...

...jeśli robociarze dotrą po tej wódce.

Piękna jest stolarka...

...okucia...

...detale...

...tylko zdjęcia robi ktoś niepiękny wcale.


Dziękuję za uwagę. Ludu Pracujący Miast i Wsi! Pozdrawia Cię Twój brat! Wszelkie skargi i zażalenia - np. że komuś tu coś imputuję i dlaczego robotnik miałby być z definicji alkoholikiem  - prosimy składać w formie pisemnej na ręce Menadżerki Hostelu Butik - oficjalnego sponsora niniejszego bloga od jego zarania!

13.12.2011

Wtorek, zmiana h1 - czyli przychodzi Nergal do Hostelu Butik

Kiedyś była Lady Gaga, a teraz będzie Naczelny Satanista Kraju. Wszystko przez te pentagramy w recepcji (patrz: parę notek wstecz), coś mnie "opętuje" chyba...

Przychodzi Nergal do Hostelu Butik.
- Aaargh!
- Witam Jego Mroczność.
- Shą dwuoshobowhe z łazhienkhą? Haaarh!
- Tak.
- Pophroszhę 666. Dla mnhie i dla moich Leghionów Ciemnhości. Gnarl!
- Niestety, to nie Hotel Gołębiewski, mamy tylko 12 pokojów. Ale mogę zakwaterować Jego Mroczność w pokoju nr 6 na 6. piętrze. Ma 6 łóżek. Chyba da radę, słyszałem, że tacy goście mogą zmieścić się nawet na łebku od szpilki...
- Bhiorhę. Grrr!
- W cenę wliczone jest śniadanie.
- Nie potrzebha. Mhacie tuthaj przhecieżh dhużo ghołhębi, nie? Mlask!


Książę Ciemności w trakcie spożywania śniadania w naszym
hostelu. Fajny gość, wcześniej pomógł nam malować jeden
z remontowanych pokojów. Trochę się przy tym pobrudził.

Uprzejmie upraszam o podawanie propozycji kolejnych VIP-ów, którzy mieliby odwiedzić Hostel Butik. Potraktuję to jako zadanie i najciekawsze sugestie obiecuję wykorzystać w nadchodzących notkach.

12.12.2011

Poniedziałek, zmiana h2 - czyli Kaf. 5

Kontynuując temat świąteczny i wciąż eksplorując nieprawomyślne szlaki skojarzeniowe, pozwalam sobie zaprezentować KAFEL PIĄTY, dedykowany wszystkim tym, którzy po raz kolejny napalili się, a wyszło jak zwykle. Jest to kafel butikowy w podwójnym znaczeniu, raz że z Hostelu Butik (jak już niechybnie Szanowne Państwo Czytelnictwo wie), a dwa, że... a z resztą, zobaczy Państwo samo...

Kaf. 5

Kto co dostał? Chwalcie się!

9.12.2011

Czwartek, zmina h3 - czyli Friki, część 2. albo Prezydent Kalifornii

Nowy cykl się wziął i zapoczątkował dwa posty temu. Od dziś jego kolejne odcinki zwiastować będzie poniższy sygnał dźwiękowy. Poproszę dżingiel!


Friki. Tudzież freaki. Znaczy dziwadła, wariaci, kurioza. W sumie, to kilka historii z poprzednich notek śmiało mogłoby powędrować do tej przegródki, ale oszczędzę już może ich bohaterom tej sromotnej kategoryzacji. Nie mogę jej jednak oszczędzić... Prezydentowi Kalifornii.

Pewnego Bogu ducha winnego razu do recepcji Hostelu Lemon, w której nieprzypadkowo przebywał znany Państwu skądinąd Cieć, powłócząc lekko kończynami wszedł mężczyzna, przypominający... pana w budowlanym kasku ze zdjęcia poniżej.

Łaaaj em si ej! Ewrybady! Łaaaj em si eeeej...

Nakrycia głowy i okularów akurat nie miał, posiadał za to m.in. wąsy, dwie foliowe reklamówki oraz robociarskie rękawice na rękach. Nadmieniam, że nie była to zima. Wzrok jakby szklisty, mętny, nie do końca obecny, dziwnie niepokojący - półsekundowe spojrzenie wystarczyło, aby w głowie Ciecia rozjarzyła się czerwona lampka antyfrikowego alertu. Zaprawdę, intuicja mnie nie zwiodła. Pan podszedł do lady, wolno i ostrożnie, dokładnie w taki sposób, jaki pojawi się w Waszych głowach, gdy przeczytacie frazę 'z duszą na ramieniu'. Zapytał po angielsku, czy mamy dostępny jakiś tani nocleg na najbliższe 2-3 tygodnie. Jego akcent zdradzał amerykańskie pochodzenie. Strzeliłem standardowy monolog, w którym opisałem co, jak i gdzie, i że menadżer musi zadecydować w przypadku dłuższego pobytu, po czym otrzymałem pytanie z kategorii dziwnych: "czy w dormitorium śpią Rosjanie". "W sensie Rosjanie Rosjanie, czy Ukraińcy lub np. Litwini Rosjanie?" - zabił mi ćwieka, więc postanowiłem się lekko odgryźć. "Rosjanie Rosjanie" - odparł. Strzeliłem więc kolejny monolog, że owszem, ale rzadko, a już szczególnie Rosjanie Rosjanie, a już zdecydowanie szczególnie Rosjanie Rosjanie z Moskwy, a tak w ogóle to o co chodzi. Pan ściszył głos i konfidencjonalnym tonem wyjaśnił coś w ten deseń: "Nie chcę mieć już do czynienia z tymi ludźmi. Widzisz, z powodu mojej działalności nie jestem mile widziany w moim macierzystym kraju, dlatego przyjechałem do Europy i postanowiłem ubiegać się o azyl w Rosji. Jednak nie otrzymałem go. Nie dość tego, zostałem tam celowo otruty i przebywałem kilka tygodni w szpitalu, niemal tracąc życie. Wydostałem się jednak i szukam tymczasowego schronienia." Okeeej. Taaa. Hmmm. Wczułem się w sytuację i zapewniłem, że w najbliższym czasie nie ma u nas rezerwacji żadnych Rosjan. "Domyślam się, że chciałby Pan uniknąć rozgłosu i mieszkać u nas incognito" - dodałem. W oku mignął mu ognik radości. Ktoś wreszcie zrozumiał jego złożoną i delikatną sytuację. Po chwili jednak wzrok zaszklił się znowu, bo z ubolewaniem poinformowałem go, że do dokonania rezerwacji w naszym hostelu wymagane jest podanie numeru paszportu lub dowodu. "Wątpię zresztą aby jakikolwiek obiekt noclegowy w Magicznym Mieście przyjął Pana bez dowodu tożsamości" - zawyrokowałem. Pustka w oku pogłębiła się. "Ale skontaktuję się z menadżerem, może coś się da zrobić" - rzuciłem na otuchę. "Proszę podać swój adres mailowy." I podałem mu kartkę i długopis. Odziana w robociarską rękawicę dłoń długo i z namaszczeniem kreśliła na papierze ciąg liter. Podziękowaliśmy sobie wzajemnie, po czym Pan odwrócił się na pięcie i już miał ruszać, gdy przypomniawszy sobie coś ważnego spytał "gdzie jest toaleta". Wskazałem kierunek. Wyszedł. Zerknąłem na kartkę i odczytałem adres: "presidentofcalifornia@cośtamcośtam.com". Pan siedział w ubikacji chyba z 15 minut, a potem poszedł. Niezwłocznie pobiegłem sprawdzić, co po sobie zostawił. Przysięgam, byłem pewny, że instaluje nam bombę, którą niechybnie miał przygotowaną w jednej ze swoich reklamówek w razie gdyby spotkał Rosjanina.

7.12.2011

Środa, zmiana h2 - czyli Ho, ho, ho, The Number of the Beast

A więc - stało się. Powszechny marsz ku laicyzacji, libertyńska krucjata zachodniej konsumpcyjnej mentalności, inspirowane przez cyniczne ateistyczne korporacje nurty, pochód cywilizacji śmierci, zaraza postoświeceniowego materializmu, powszechny upadek wartości i obyczajów - wszystko to z osobna i razem, oraz więcej jeszcze, dotarło niepostrzeżenie, niczym piąta kolumna, do recepcji Hostelu Butik. Przychodzę ja sobie, proszę Szanownego Państwa, na 3 p.m. do pracy, patrzę ja sobie i oczom mym głęboko osadzonym nie wierzę! Na drzwiach wieńce zdjęte z godła Deutsche Demokratische Republik czy innej Korei Północnej.

O nie! To przecież Hostel Butik, a nie Hostel Good Bye Lenin.

Nic to, myślę. Ale podchodzę ja sobie do recepcyjnej lady, a tam ni mniej ni więcej, tylko model struktury atomowej C2H3OH!

W dodatku w kieliszku!

Czujnie więc idę ja sobie wzdłuż lady owej  i na cóż to się natykam? Na hodowlę marihuany!!

Nie patrzcie dłużej niż 3 sekundy -
grozi uzaleznieniem.

To wszystko jednak nic w porównaniu do tego, co zobaczyłem po chwili, gdy zasiadłem pełen trwogi za recepcyjnym biurkiem. Żeby chociaż jedna była, ale nie, aż trzy wiszą. Jak trzy szóstki w Liczbie Bestii. Aaaaa, satanistyczne pentagramyyyyy!!! Apage!

Może tego nie widać, ale są skąpane w czerwonej posoce...

Nie ma bata, święta za pasem...

4.12.2011

Sobota, zmiana h3 - czyli Friki, część 1. albo koperta attache

Ktoś z Was jakiś czas temu sugerował, że chciałby usłyszeć więcej ciekawych historii z recepcyjnego życia Ciecia. No to jedziemy. To było lato 2010 roku, skwar, fetor kebabów wymieszany z wonią spoconych ciał. Pełnia sezonu turystycznego w Magicznym Mieście. Nie wszycy jednak zajmowili się oglądaniem zabytków...


7 sierpnia, sobota ok. godz. 14:00
Do Hostelu Lemon przy ul. Straszewskiego 25 melduje się Robert N., mężczyzna z wyglądu około 27 letni, wzrost około 175 cm, szczupłej budowy ciała, ubiór sportowy. Jego bagaż stanowi niewielka torba podróżna na ramię. Nie dokonywał wcześniej rezerwacji w hostelu, jest gościem o statusie tzw. walk-ina. Meldunek przebiega sprawnie, zostaje zakwaterowany w prywatnym pokoju z łóżkiem małżeńskim i łazienką. Zajmuje go sam.

7 sierpnia, sobota, ok. godz. 20:30
Po dłuższym pobycie w pokoju Robert N. opuszcza hostel i kieruje się w stronę Starego Miasta.

7 sierpnia, sobota, godz 22:00
Swoją nocną zmianę w hostelu rozpoczyna recepcjonista znany jako Cieć. Kolejne godziny pracy upływają bez większych problemów. Czytaj: ugór, orka, ból istnienia. Sen morzy Ciecia następnego dnia nad ranem.
 
8 sierpnia, niedziela, ok. godz 5:00
Rozlega się gwałtowne pukanie do drzwi recepcji. Brutalnie wyrwany z płytkiego snu Cieć otwiera. U progu stoi zakrwawiony i zdyszany mężczyzna, który przedstawia się jako Robert N., mieszkaniec hostelu. Wzburzony twierdzi, że właśnie przed momentem został pobity i okradziony na klatce schodowej przez dwóch nieznanych mężczyzn. Oskarża Ciecia o świadome nieudzielenie pomocy. Jest bardzo agresywny, intensywnie czuć od niego alkoholem. Twierdzi że jest byłym polskim attache kulturalnym w Republice Fidżi, chwali się swoimi koneksjami i grozi recepcjoniście pozwaniem do sądu. Wyciąga z kieszeni spodni pomięte  stuzłotowe banknoty. Następnie domaga się przypomnienia numeru pokoju w którym mieszka. Niechętnie okazuje dowód tożsamości. Cieć udaje się wraz z Robertem N. na górę i wpuszcza go do pustego pokoju. Wychodząc, widzi jak Robert N. kieruje się do łazienki by zmyć krew z twarzy.

8 sierpnia, niedziela, godz 8:00
Cieć przekazując zmianę koleżance z pracy Anecie W., opowiada o incydencie, który miał miejsce wczesnym rankiem. Zapowiada możliwe kłopoty przy wymedowaniu Roberta N.

8 sierpnia, niedziela, godz 8:05
Do pracy przychodzi Sylwia S., pokojowa.

8 sierpnia, niedziela, ok. godz. 11:00
Robert N. spokojnie i bezkonfliktowo wymeldowuje się z hostelu. Aneta W. przekazuje klucz do pokoju Sylwii S.

8 sierpnia, niedziela, ok. godz 13:00
Sylwia S. rozpoczyna sprzątanie pokoju zajmowanego przez Roberta N.

8 sierpnia, niedziela, ok godz. 13:15
Podczas przygotowywania łóżka Sylwia S. znajduje w szparze między materacami kopertę. W środku znajdują się nieznanego pochodzenia tabletki, proszek w woreczkach oraz kilka tysięcy złotych. Sywia S. informuje o swoim znalezisku Anetę W.

8 sierpnia, niedziela, godz. 13:20
Aneta W. dzwoni na policję. Dostaje polecenie, aby nie ruszać koperty i czekać na przyjazd funkcjonariuszy.

8 sierpnia, niedziela, godz. 13:40
Do hostelu dzwoni Robert N., informuje Anetę W. o tym, że zostawiał ważną rzecz w pokoju i za chwilę po nią wrócić. Aneta W. nie wyjawia mu faktu, że Sylwia S. znalazła kopertę. Ponownie dzwoni na policję, prosząc o szybki przyjazd.

8 sierpnia, niedziela, godz. 13:50
W hostelu pojawiają się dwaj policjanci. Chowają się w korytarzu sąsiadującego z recepcją segmentu hostelu.

8 sierpnia, niedziela, godz. 14:00
Robert N. wchodzi do recepcji. Aneta W. nie daje nic po sobie poznać i rozpoczyna rozmowę.

8 sierpnia, niedziela, godz. 14:01
Do pomieszczenia wpadają policjanci i sprawnie obezwładniają zaskoczonego Roberta N, zakuwając go w kajdanki. Pojmany nie stawia oporu.

8 sierpnia, niedziela, godz. 14:02
Rozpoczyna się dwugodzinna procedura spisywania protokołów, wstępnego przesłuchania itp. W trakcie Robert N. twierdzi, że znaleziona koperta nie należy do niego i nie wie skąd mogła wziąć się w jego łóżku. Przypuszcza, że mogła zostać podłożona przez dwie kobiety, które w którymś momencie miały znajdować się wraz z nim w hostelowym pokoju. Po przeszukaniu rzeczy osobistych mężczyzny policjanci rekwirują kilka telefonów komórkowych. Robert N. wyjaśnia, że handluje tego typu sprzętem, stąd tak duża ich liczba. Domaga się także możliwości skontaktowania się z żoną, która jak twierdzi, jest w  siódmym miesiącu ciąży i za dwa tygodnie będzie rodzić.

8 sierpnia, niedziela, ok. godz. 16:00
Robert N. zostaje odwieziony na komisariat.

Napisy końcowe
Dalsze losy Roberta N. nie są znane. Podobno widziano go na Fidżi. Aneta W. i Sylwia S. nie pracują już w hostelu. Cieć - pracuje. Ale nie ma to związku z opisywanym epizodem. A imiona bohaterów zostały zmienione.