27.09.2011

Wtorek, zmiana h2 - czyli nadejszła jesień

Lekko meteorologicznie dziś. Nadejszła jesień... Każdy Polak już od czasów przedszkola wie, że wiosna to pora radosna, tato już lato, a jesień zbiera liście w lesie... Najpierw chciałem odmalować tu siakiś zgrabny słowny landszaft, impresjonistycznie i puentylistycznie zamiąchać językiem itepe, ale gdy uświadomiłem sobie, że moje wypociny w najlepszym wypadku lekko przekroczą jakością poziom wstępniaka do "Zwierciadła" - zrezygnowałem.

Po prostu napiszę parę słów o naszym Butikowym tarasie.

W Magicznym Mieście gęstość zaludnienia, przynajmniej w centrum, należy - jak mi się zdaje - do największych w Polsce. Można się o tym przekonać, zbaczając lekko z wydeptanych turystycznych szlaków i zaglądając w pierwszą lepszą śródmiejską bramę. Na mur-beton (a raczej mur-cegłę) przed oczami turysty-zboczeńca (tacy są wg mnie najlepsi, w odróżnieniu od tych pocztówkowych, co chodzą tylko tam gdzie pokazują foldery) ukaże się ciasne podwóreczko udekorowane pasmami ciągnących się wzdłuż ścian galerii, z których wejść można do mieszkań w oficynie, uatrakcyjnione różnego rodzaju dobudówkami, alternatywnymi klatkami schodowymi, czy drzwiami samotnie wklejonymi w wysokie zmurszałe ściany szczytowe. Tutaj wszędzie mieszkają ludzie, zajmują każdy kąt, wciskają się między przepierzenia, belki stropowe, pod schody, pchają się, byleby tylko móc mówić wszem i wobec, jak to magicznie mieszkają w Magicznym Mieście, kąpiąc się w lutowanej magiczną lutownicą magicznej misce stojącej w magicznej kuchni, za pan brat z magicznymi szparami w magicznych oknach i magicznymi gołębiami produkującymi magiczne guano na magiczne parapety, a na Brackiej pada deszcz i grajmy Panu na harfie...
Wiem wiem, pienię się tak wymownie, bo pienię się tak naprawdę na samego siebie, na siebie gdzieś tam skrycie lubiącego to lekko tandetne upoetyzowanie rzeczywistości a'la Piotr Skrzynecki.
Nasz taras zajmuje całą pojedynczą galerię na trzecim piętrze. Jest tam biała drewniana ławeczka, dużo kwiatów w metalowych doniczkach, stary pordzewiały kaloryfer, stoją półkokredensy z lamusa. Na ścianach między oknami Menadżerka kazała powiesić lustro i dodać do niego jeszcze wyszperane skądś plakaty o tematyce artystycznej - w kolejności mojego poważania, począwszy od poważania najmniejszego: zdjęcie rzeźby Mitoraja, popartowskie komiksowe kadry oraz reprodukcje abstrakcji Kandinsky'ego. Dla dopełnienia efektu obok rzeczonych plakatów wisi także fotografia starego amerykańskiego pickupa. No i cóż, jak tylko zapadnie zmrok, a przypada akurat zmiana popołudniowa, bierze Wasz Cieciuchno zapałki i worek z podgrzewaczami, układa te świeczuszki na parapetach i balustradzie, wkłada do lampioników i rozpala światełka miłości, dobra i nadziei, której tak brakuje steranej ludzkości...

Niestety, jako się rzekło - przyszła jesień. Coś czuję, że dziś był mój ostatni raz.