6.09.2011

Wtorek, zmiana h1 - czyli za morze na gębę

Uwaga wstępna: w celu uzyskania adekwatnego tła dźwiękowego podczas lektury poniższej notki proszę zapodać następujące nagranie:


Jedną z niewątpliwie największych zalet pracy hostelowego recepcjonisty jest możliwość poznawania tzw. nowych ludzi. Bez przesady oczywiście, niech nikt sobie tutaj nie myśli, że nic tylko się ciecie z Magicznego Miasta integrują - pewnie zależy to od hostelu, ale czasu na pogaduchy wcale tak dużo nie ma, jak by się niektórym mogło wydawać. Niemniej jednak między jedną rezerwacją, a drugim telefonem da się więzi międzyludzkie pielęgnować. Można to robić z czysto prywatnych pobudek, można traktować sprawę jak misję. Do wielu imion cieciów z Magicznego Miasta zapomniałem bowiem dodać jedno z najważniejszych - bądź co bądź jesteśmy przecież ni mniej ni więcej, jak Ambasadorami Polski. Efekt pierwszego wrażenia, czaicie? To nasze uśmiechnięte gęby są wizytówką Nadwiślańskiego Kraju. To nasza czyny i zaniechania rzutować będą na obraz Ukochanej Ojczyzny w oczach świata. Cóż za odpowiedzialność! W wolnych chwilach nie mogę wręcz przestać o tym myśleć. Nawet przed zaśnięciem staram się wizualizować sobie swój następny dzień w Hostelu Butik, myślę o tym, jaki tym razem będę, dumam o czekającym mnie ważnym zadaniu, ćwiczę przed lustrem mimikę, robię pompki, czytam romantyków, uczę się na pamięć kolejnych przepisów na pierogi... Czasem warto.
Kilka dni temu do hosta przyjechała energiczna Dunka z wnukiem. Zatrzymali się na tydzień. Od razu poczułem do niej sympatię, która wydatnie zwiększyła się, kiedy po wyrecytowaniu formułki o zorganizowanych wycieczkach do kopalni soli, jakie możemy jej zarezerwować (z prowizją dla recepcjonisty!) usłyszałem od niej, że przecież właśnie chodzi o to, by poznawać kraj znajdując, sprawdzając i załatwiając sobie wszystko samemu. Kolejny wzrost sympatii odnotowałem, gdy po tym jak poprosiła mnie o wskazanie najbliższej apteki, a ja odesłałem ją do wielkiej galerii handlowej znajdującej się tuż przy starym mieście, skrzywiła się z obrzydzeniem stwierdzając, że nienawidzi tego typu miejsc i że stawianie takich molochów w sercu miasta jest urbanistycznym skandalem. Skończyło się na tym, że przeprowadziliśmy baaardzo sympatyczną rozmowę, dzięki której dostałem szansę wygłoszenia mini wykładu na temat subtelnych poruszeń polskiej duszy, Ziem Odzyskanych, katastrofy smoleńskiej, husarii oraz kryzysu na rodzimym rynku mieszkaniowym. Wrażenie musiało być dobre, bo dostałem... zaproszenie do domu Dunki na Bornholmie. Valhalla, I am coming!!! Tylko czy dostanę urlop?

Bornholm i moja nieobecność na nim.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz