10.08.2011

Środa, zmiana h3 - czyli piekarnie, patriarchat, poczucie winy

Są takie dni, w których cieć z Magicznego Miasta dostaje bonusa. Są takie dni, kiedy mniej lub bardziej przewidywalny schemat działania ciecia zostaje przyjemnie naruszony. Są takie dni, kiedy na śniadanie zamawiamy rogaliki francuskie. Słodkie to dni, dni uśmiechu na ustach, błysku w oku, czekolady na zębach i bólu w brzuchu. Bo ile można jechać na nabiale i podrobach? Na warzywkach i serkach topionych? Śniadanie na słodko - to jest to! Oczywiście goście, doświadczający miłej odmiany śniadaniowego menu, i tak wyglądają jakby im było wszystko jedno (odsyłam do jednego z wpisów z poprzedniego miesiąca). Trudno. Ważne, że my się cieszymy. Właściwie nasza cieciowska radość jest odwrotnie proporcjonalna do zadowolenia hostelowych mieszkańców. Cieć bowiem ukontentowany jest tym bardziej, im więcej po śniadaniu zostaje rogali niezjedzonych. Bo tylko o takich mówimy! Myślę, że samo przez się rozumie się, iż recepcjonistyczne sumienie nie pozwala nam jeść świeżych, ciepłych jeszcze nierzadko wypieków. Nie twierdzę, że nie kusi, ale nie dajemy się. W każdym razie ciecie Hostelu Butik się nie dają - jedzą tylko rogale drugiej świeżości. Za pozostałych współbraci nie ręczę. Tu dygresja obyczajowo-kulturowa. Do słabości w temacie rogalików przyznają się jedynie ciecie płci męskiej. Recepcjonista popołudniowej zmiany, do którego obowiązków należy zamówienie odpowiedniej liczby przysmaków na następny dzień, w geście zawodowej solidarności z nieukrywaną radością przekazuje koledze cudowną wiadomość pt. "menadżer kazał i zamówiłem rogaliki". Towarzyszy temu porozumiewawcze spojrzenie, odsłaniające ukryty sens tego pozornie tylko pełniącego funkcję czysto informacyjną stwierdzenia. A sens ten wyraża się w słowie "pojeMY". I jest pięknie, i jest dobrze. Co innego recepcjonistka - tutaj ukryty sens jest inny, przyrostek i rdzeń wyrazu się nie zmieniają, ale końcówka owszem - "pojeCIE". Ilekroć współsiostra w cieciostwie komunikuje mi ten sens, odczuwam swego rodzaju ambiwalencję. Wzrusza mnie to i niepokoi. Wzrusza kobieca patriarchalna troska o szczęście mężczyzny - żywiciela rodziny, a niepokoi przypuszczenie, że troska ta może być tylko przykrywką. Bo one po prostu nie mogą się przyznać, że też lubią rogaliki francuskie. I że cieszą się z nadchodzącej wyżerki. A im bardziej się cieszą, tym bardziej czują się winne. Coś jak na poniższym obrazie. Teraz jest fajnie, ale kontekst podpowiada, że to grzech.

Pieter Bruegel starszy, Kraina pieczonych gołąbków (1566), 
olej na dębowej desce, 52 x 78 cm, Stara Pinakoteka, Monachium

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz